Denerwujemy się na ciało za to, że nie potrafi być spokojne – czy słusznie? O tym, jak przestać bać się emocji i własnego ciała

nie chcę czuć

Kiedyś czułam się bardzo daleko od siebie. Nie potrafiłam zrozumieć swoich własnych reakcji i emocji. Nie wiedziałam, o co mi chodzi i zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak.

Wszystko zmieniło się dla mnie z dniem, w którym poznałam pojęcie TRAUMY, ale zrozumiałam też, jak działa nasz układ nerwowy, po co są nam emocje i dlaczego nasze ciało potrzebuje czuć wszystko, co czuje.

Zrozumiałam, że zostaliśmy obdarowani pięknym CZUJĄCYM INSTRUMENTEM do przeżywania naszego życia. Niestety większość z nas tym pięknym instrumentem nie potrafi się posługiwać i dlatego zamiast harmonijnej melodii, wypływa z nas jedynie brzdęk i zgrzyt.

Ale jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze możemy odzyskać to piękne połączenie z ciałem, z którym przyszliśmy na ten świat. Jeszcze może wybrzmieć z nas nasza własna pieśń.

Dziś wiem, że denerwować się na nasze ciało za to, że czuje, to jakby denerwować się na nasze serce za to, że bije… To nie ma sensu…

Sensowne jest natomiast ufanie i korzystanie z tej mądrości, w jaką wyposażone jest nasze ciało. Sensowne jest uświadamianie sobie, jakie emocje czujemy w konkretnych sytuacjach i z jakiego powodu, a potem opiekowanie się nimi po dorosłemu i ze współczuciem.

Bo wszystkie nasze emocje i reakcje mają sens, jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat układu nerwowego i tego, przez co ten układ nerwowy przeszedł.

P.S. Na spotkanie online, o którym wspominam w nagraniu, można cały czas zapisywać się TUTAJ.

P.S.II. Jeśli wolisz czytać niż oglądać czy słuchać, pod nagraniem znajdziesz całą transkrypcję z tego wideo.

Spotykam się w mojej pracy z wieloma osobami, które złoszczą się na siebie bardzo za to, że… czują to, co czują. Denerwują się, że czują silne emocje lęku, złości, albo że czują brak sił, ciągłe zmęczenie, odrętwienie, smutek.

I z jednej strony to zrozumiałe, że kiedy siedzimy w tych trudnych emocjach i stanach miesiącami i latami, to mamy tego wszystkiego naprawdę dość. Natomiast to nie jest wina naszego ciała, że utykamy w tym, co trudne na lata i to nie jest wina naszego ciała, że ono czuje to, co potrzebuje czuć. To jest nasza odpowiedzialność, żeby zaopiekować się tym, co czuje nasze ciało i pomóc temu ciału wrócić do równowagi.

A denerwować się na swoje ciało za to, że czuje, to jakby denerwować się na swoje serce za to, że bije.

Witajcie Kochani. Nazywam się Monika Regiec i jestem psychologiem holistycznym.

I dzisiaj chciałabym poruszyć z Wami temat czucia i temat ciała. Temat, który jest dla mnie osobiście bardzo ważny i niezwykle fascynujący, ponieważ połączenie się na powrót z moim ciałem i nawiązanie z nim bliskiej, ciepłej relacji zmieniło moje życie na zawsze i na lepsze. Dlatego ogromnie się cieszę, że przyszła do mnie ta inspiracja, żeby nagrać ten materiał. 

Tym bardziej, że tak wielu z nas nienawidzi swojego ciała. Dla wielu z nas nasze ciało wydaje się być wyłącznie źródłem bólu i dyskomfortu. Dlatego robimy bardzo wiele, żeby być daleko od tego naszego ciała i nie czuć tego, co w nim jest.

I zacznę od tego, że my, ludzie…

Zostaliśmy obdarzeni nie bez powodu ciałem CZUJĄCYM

Ciałem, które jest swego rodzaju instrumentem, pięknym i inteligentnym instrumentem do przeżywania życia. Nasze ciało jest niczym termostat i niczym kompas, który pomaga nam nawigować przez nasze życie.

To właśnie dzięki temu, co czujemy w ciele, wiemy, gdzie iść, a skąd uciekać. To właśnie w ciele mieszkają nasze instynkty i odruchy, nasza intuicja i nasze przeczucia, które pomagają nam reagować adekwatnie i radzić sobie z życiowymi wyzwaniami.

W naszym ciele kryją się ogromne skarby i ogromna mądrość… mądrość, której my absolutnie nie rozumiemy, nie ogarniamy i której się boimy. Wiecie, czego my ludzie się boimy? Boimy się naszych własnych odczuć z ciała. Boimy się ucisku w brzuchu, boimy się guli w gardle, boimy się walącego w klatce piersiowej serca i boimy się naszych własnych łez. 

Boimy się naszego lęku, naszej złości, naszego smutku, bo nie wiemy, dlaczego one się w nas pojawiają i co z nimi zrobić.

Tak daleko człowiek odszedł od siebie, że jest obcy dla samego siebie i nie wie nawet, jak zrozumieć sygnały swojego własnego ciała… Nie mamy pojęcia, jak się z tym ciałem, z tym potężnym, mądrym i pięknym narzędziem obchodzić. Jak się z nim połączyć, żeby powrócić do tego wewnętrznego domu i żeby poczuć się w sobie bezpiecznie.

Bo w równowadze i w domu czujemy się wtedy, kiedy czujemy się dobrze i bezpiecznie w sobie.

Dlatego tak bardzo zależy mi, żeby każdy zrozumiał tę prawdę, że naszego życia doświadczamy poprzez nasze ciało. I od stanu tego ciała zależy, jak my czujemy się w naszym życiu. Jeśli czujemy się dobrze w ciele, czujemy się dobrze też w życiu. Nie możemy czuć się źle w ciele i dobrze w życiu, bo to zawsze z poziomu naszego ciała doświadczamy naszego życia.

nie chcę czućI dlatego nasze ciało Kochani jest stworzone do tego, żeby czuć i dzięki temu czuciu prowadzić nas przez życie. A wszystko to jest możliwe dzięki temu, że nasze ciało jest wyposażone w układ nerwowy.

Układ nerwowy mówiąc najprościej to jest taka sieć komórek nerwowych rozprowadzona po całym naszym ciele i te komórki nerwowe czują, przekazują i odpierają różnego rodzaju informacje – nie tylko z wnętrza naszego ciała, ale też ze środowiska zewnętrznego.

Dzięki układowi nerwowemu na bieżąco możemy monitorować nie tylko to, jak czujemy się w ciele, czy tam jest wszystko w porządku, czy nie, czy czujemy się w ciele komfortowo, a może czujemy ból i gdzie ten ból czujemy, czy jesteśmy głodni, czy nam zimno, czy ciepło.

To wszystko, co dzieje się w środku nas, czujemy dzięki pracy układu nerwowego, ale dzięki temu możemy też obserwować, nasłuchiwać, odczuwać, czy nasze otoczenie jest dla nas bezpieczne, czy ludzie w naszym otoczeniu są przyjaźni, czy nie, czy teren i warunki w tym terenie są sprzyjające, czy nie.

To układ nerwowy to wszystko dla nas robi

To układ nerwowy kontroluje oddychanie, trawienie, wydalanie, ruch, czy regenerację. To układ nerwowy dodaje nam energii, kiedy potrzebujemy się ruszyć, uruchomić nasze mięśnie, gdzieś pójść i coś zrobić i odejmuje tej energii nieco, kiedy chcemy się wyciszyć, uspokoić, np. poczytać książkę czy zasnąć.

Więc układ nerwowy jest dla nas bardzo ważny. To od niego i jego stanu zależy, jak my czujemy się w sobie, w swoim ciele i w swoim życiu.

Bo jeśli w naszym życiu i w naszym ciele wszystko jest w porządku i czujemy się bezpiecznie, nasz układ nerwowy przebywa w stanie spoczynku, może regenerować nasze ciała, a my czujemy się w równowadze, czujemy się komfortowo i spokojnie. Czujemy się normalnie, czyli tak jak zawsze chcemy się czuć.

Ale jeśli coś w naszym otoczeniu nam zagraża, np. ktoś przekracza nasze granice, nie szanuje nas, atakuje, krzywdzi, albo jeśli np. wewnątrz ciała coś się dzieje, jakiś stan zapalny, może jakieś przeziębienie, choroba, to nasze ciało natychmiast daje nam o tym znać, żebyśmy mogli tę trudną sytuację, której doświadczamy, czyli tą chorobę czy to, że ktoś nas krzywdzi, żebyśmy mogli to zmienić. Żebyśmy mogli temu jakoś zaradzić.

Więc kiedy nie czujemy się dobrze, ani bezpiecznie, nasz układ nerwowy mobilizuje swoje siły i wychodzi z równowagi, żeby sprostać tym wyzwaniom, z którymi się mierzymy. I co się wtedy dzieje? Przechodzimy wtedy w tryb gotowości do działania i tryb przetrwania.

Czyli np. jeśli ktoś nas nie szanuje, źle traktuje, krzywdzi, to nagle poczujemy w sobie albo ogromną złość i takie pobudzenie, które daje nam tę siłę, żeby o siebie zawalczyć, postawić granicę, powiedzieć: „Nie rób mi tak, przestań, nie życzę sobie”. Albo poczujemy w takiej sytuacji lęk, który mobilizuje nas do innego rodzaju działania, np. do wycofania się albo ucieczki.

I choć złość i lęk mogą być bardzo różnie odczuwane w naszym ciele, to zauważmy, że jest coś, co je łączy, bo zarówno w przypadku złości, jak i lęku gromadzi się w naszym ciele bardzo silne pobudzenie, prawda? Takie napięcie. Dlaczego? Dlatego, że kiedy nasze ciało przeczuwa, że jest w sytuacji zagrożenia, generują się w nas, mobilizują, produkują ogromne pokłady energii przetrwaniowej. Nasze ciało gromadzi tak wiele tego ładunku energetycznego w sobie, żeby przetrwać, żeby uratować nam życie, że czasem wręcz czujemy, że nas nosi. Że trudno nam opanować to, co czujemy. Tak pierwotne i silne to jest. W takie piękne i potężne mechanizmy wyposażyła nas natura, żeby nas chronić.

Czyli z jednej strony, kiedy czujemy się zagrożeni, możemy czuć silne, intensywne, rozpierające nas emocje, żeby móc się przed zagrożeniem obronić, czyli albo je odeprzeć, albo przed nim uciec. Ale jest jeszcze drugi biegun reakcji obronnej. I tym biegunem jest przytłoczenie.

Bo w wielkim uproszczeniu dysponujemy dwoma biegunami trybu przetrwaniowego – z jednej strony mamy walkę/ucieczkę, czyli stan, w którym dominuje wysokie pobudzenie w kierunku strachu czy agresji. A z drugiej strony mamy tzw. zamknięcie, w którym dominuje zbyt niskie pobudzenie, brak energii, głębokie zmęczenie.

Walkę/ucieczkę stosujemy, kiedy czujemy, że możemy przed zagrożeniem się obronić. Zamknięcie układu nerwowego następuje natomiast, kiedy zagrożenie jest tak szokujące i nagłe, albo tak przewlekłe i przytłaczające, że nie czujemy się absolutnie na siłach, żeby stawić mu czoła.

W świecie zwierząt, które są atakowane przez drapieżniki, ten stan zamknięcia układu nerwowego objawia się całkowitym znieruchomieniem i paraliżem. Czasem mówi się, że zwierzę udaje, że jest martwe, natomiast w rzeczywistości ten tryb nie ma nic wspólnego z udawaniem… I doskonale wiedzą o tym np. ofiary napaści, które chcą się bronić, oczywiście, one chcą walczyć albo uciekać, ale nie są w stanie, ponieważ kiedy układ nerwowy wyczuwa, że napastnik jest silniejszy, natychmiast wprowadza nas właśnie w ten paraliż i znieruchomienie. To nigdy nie jest nasza świadoma decyzja, żeby wpaść w zamarcie i paraliż. To robi za nas nasz układ nerwowy. Po co?

Żeby przygotować nas na opcję śmierci. Bo taka opcja zawsze jest na stole, czy to w przypadku antylopy, którą zaatakował lew, czy to w przypadku człowieka, którego zaatakował inny człowiek. I co wtedy się z nami dzieje, kiedy w chodzimy w ten stan zamknięcia. Wtedy dochodzi do znieczulenia ciała endorfinami i odcięcia od CZUCIA, żeby ból śmierci był mniejszy, albo jeśli uda się nam uciec czy przeżyć, to żeby rany były mniej dokuczliwe i bolesne. W tym stanie zamknięcia i przytłoczenia cała nasza energia odchodzi do wnętrza ciała, z kończyn do narządów, a my czujemy się, jakbyśmy mieli nogi z waty, ręce słabe, jak witki i jakbyśmy się nie mogli poruszyć. Tak niesamowicie zaprojektowała nas natura i dała nam ten dar znieczulania nas w sytuacji zagrażającej zdrowiu czy życiu.

Więc na ten stan zamknięcia i odcięcia nie ma się co denerwować, bo to jest coś, co zostało zaprojektowane dla naszej ochrony i dla naszego dobra.

Dla wielu z nas ten stan zamknięcia przejawia się jako znana powszechnie depresja. Istotą tego stanu jest właśnie ten brak energii życiowej, nieczucie, zobojętnienie, dla niektórych wręcz odczuwane jako MARTWOTA.

I ja sama pamiętam jeszcze dni, kiedy byłam w bardzo złym miejscu w moim życiu

Pamiętam, że byłam naprzemiennie w silnym lęku i wtedy byłam taka na chodzie, że non stop musiałam coś robić, pracować, sprzątać, nie umiałam się uspokoić ani odpocząć, jakby moje ciało chciało zużyć tę adrenalinę i to buzujące we mnie pobudzenie, w którym utknęłam. Ale to skutkowało też ciągłym zmęczeniem, poczuciem bezradności i takiego braku sensu życia. I to jest takie poczucie, jakbyśmy jechali na jednoczesnym gazie i hamulcu. Jakby coś w naszym ciele nas spinało i mobilizowało, a jednocześnie jakby coś chciało nasze ciało zmusić do zatrzymania, bo to ciągłe bycie na chodzie i zestresowanie jest tak energetycznie przytłaczające, że czasem ciało musi wejść w to zamknięcie. Powiedzieć: „Dość! Już więcej nie dam rady!”.

U mnie tak było. To był trudny czas i pamiętam, że marzyłam wtedy o dniu, w którym raz na zawsze przestanę czuć lęk i bezradność. Marzyłam o dniu, w którym będę czuła się już tylko dobrze, tylko spokojna, tylko szczęśliwa i pełna życia.

I z takim oczekiwaniem weszłam na drogę mojego rozwoju, gdzie wierzyłam, że efektem tego rozwoju będzie brak smutku, bólu, gniewu, kryzysu i złego samopoczucia. Wierzyłam, że rozwój prowadzi do nieprzerwanej pełni szczęścia po kres naszych dni.

Ale będąc w trakcie tej pięknej drogi do siebie zrozumiałam, jak nierealne to były oczekiwania. Bo z jednej strony to zrozumiałe, że po latach cierpienia chcemy tej ulgi, chcemy przestać czuć to, co złe i trudne i czuć tylko to dobre. To jest naprawdę zrozumiałe.

Ale zastanówmy się, czy to naprawdę zdrowe, naturalne i w ogóle możliwe czuć tylko spokój i szczęście w tym życiu?

Czy można być szczęśliwym, kiedy ktoś nas krzywdzi? A przecież tak się dzieje w życiu. Czy można być spokojnym w pracy, która nas wyniszcza? Czy można czuć się wspaniale, kiedy słyszymy trudną diagnozę na przykład?

A przecież życie takie jest. Życie bywa piękne i życie bywa trudne. Na naszej drodze pojawiają się chwile radości i szczęścia, ale też chwile smutku, złości, przerażenia.

I dlatego życie wyposażyło nas w ten wewnętrzny termostat właśnie. Wyposażyło nas w ciało czujące, które jest naszym kompasem pomagającym znaleźć drogę.

Dlatego bardzo ważne jest to zrozumienie, że zarówno te pożądane emocje radości, wdzięczności, spokoju, szczęścia, jak i te trudne emocje smutku, lęku, złości czy żalu są ważne i potrzebne, ponieważ mówią nam o nas i o tym, przez co przechodzimy.

Często powtarzam, że emocje nie są dobre, ani złe, negatywne ani pozytywne – one po prostu są. I mają jedno ważne zadanie: przekazać informację.

Nasze ciało poprzez wszelkie emocje i fizyczne odczucia mówi do nas. Komunikuje nam, co nam służy, a co nie. Wysyła sygnały ostrzegawcze i czerwone flagi w postaci lęku, złości czy dyskomfortu, kiedy coś jest nie tak, kiedy zboczymy z kursu albo kiedy ktoś nie jest odpowiednią osobą dla nas i wysyła sygnały zadowolenia, inspiracji czy komfortu, kiedy wracamy na właściwe tory, kiedy robimy to, do czego jesteśmy stworzeni, żyjemy w zgodzie z sobą, otaczamy się właściwymi dla nas ludźmi.

Więc złościć się na swoje ciało za to, że czuje trudne emocje i że wykonuje swoją pracę, to tak, jakby złościć się na lampkę kontrolną w aucie i mówić do niej: „Ty głupia lampko, po co ty się świecisz? Po co ty mi tu pokazujesz, że nie ma benzyny? Że jest jakaś awaria? A po co mi to wiedzieć?”.

No i tak mówimy do ciała: „Po co mi sygnalizujesz tę złość, lęk, ból? A po co mi wiedzieć, że ktoś przekracza moje granice, że mnie źle traktuje, że coś mi zagraża?”.

Tak, jak lampka kontrolna sygnalizuje brak benzyny, żeby ją uzupełnić i nie stanąć dzięki temu na środku autostrady czy w szczerym polu, albo sygnalizuje jakąś awarię, żebyśmy mogli ją naprawić, tak nasze ciało sygnalizuje nam wszelki dyskomfort i to wszystko, co niewłaściwe się dzieje w nas i wokół nas, żebyśmy mogli na to, co się dzieje, właściwie odpowiedzieć i zareagować.

Więc nie złośćmy się na nasze ciało za to, że jest naszą lamką kontrolną, że jest tym naszym czujnikiem, stojącym na straży naszego dobra i bezpieczeństwa. 

Nasze ciało jest tak niesamowicie mądre, ale niestety nie używa słów

Językiem ciała są właśnie te wszystkie uczucia i doznania. Tylko tak nasze ciało może komunikować nam, co potrzebuje w nas uleczenia, zaopiekowania, zareagowania. Ono nie potrafi tego robić inaczej. Więc żeby zrozumieć i usłyszeć nasze ciało, to, co ono próbuje nam przekazać, potrzebujemy się do niego zwrócić i w nie zagłębić, żeby móc je poczuć. Nie ma innej drogi.

A kiedy my nie chcemy czuć tego, co ciało nam przekazuje, kiedy zagłuszamy emocje czy jakieś trudne symptomy z ciała albo uciekamy od nich, to tak jakbyśmy mówili do ciała: „Przestań gadać, nie chcę Cię słuchać. Bądźże w końcu cicho”.

Ale to jest dla ciała tragiczna sytuacja, bo jeśli my kneblujemy ciału buzię i nie chcemy go słuchać, to do kogo ono ma się zwrócić? Gdzie ma pójść? Ono nigdzie nie pójdzie, bo jak małe dziecko, jest w pełni od nas zależne… 

Więc ignorować nasze ciało to z jednej strony tak, jakby ignorować płaczące, cierpiące i bezradne dziecko – to jest po prostu okrutne i traumatyzujące. A z drugiej strony jeszcze, jak sobie tak o tym myślę, to ignorować sygnały z ciała to tak, jakby właśnie ignorować tę lampkę kontrolną w aucie i nie chcieć jej widzieć. Dlaczego mielibyśmy to sobie robić? Dlaczego mielibyśmy działać na naszą własną szkodę? 

Nielogiczne i niezdrowe, prawda? Ale tak nas nauczono… Odwracać się od tego trudnego, co czujemy, uciekać, zadeptywać, zagłuszać… Te wzorce uciekania od emocji są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ale czas to zatrzymać, bo to jest bardzo niezdrowe uciekać od samego siebie.

Zobaczcie, że kiedy skaleczymy się w rękę i widzimy lecącą krew, to nie udajemy przed sobą, że tej rany nie ma. Nie chowamy tej ręki do kieszeni, tylko się nią opiekujemy i opatrujemy. I identycznie powinniśmy postępować z naszymi wewnętrznymi zranieniami. Nie odwracać się od nich, ale się do nich zwracać.

I teraz prawda jest taka, że spotykanie się z trudnymi emocjami nie jest łatwe. Oczywiście, że nie. Jakaś część nas chciałaby być wiecznie spokojna i bezpieczna. To jest pragnienie każdej żywej istoty i ono jest w pełni naturalne. Nasz mózg i układ nerwowy zaprojektowane są do komfortu. W takim sensie, że zawsze do niego dążą. Każdy organizm dąży do równowagi, homeostazy, tak? Do balansu.

Natomiast w świecie, w którym żyjemy, bycie ciągle spokojnym i nieczucie silnych emocji, nieczucie wewnętrznego bólu byłoby dla nas tak zgubne i niebezpieczne, jak niebezpieczne byłoby nieczucie tego, że wrzątek parzy nam rękę.

Potrzebujemy czuć, co czujemy i czytać sygnały z naszego ciała, żeby właściwie nawigować przez życie.

Bo chcę, żeby to wybrzmiało:

Zdrowy układ nerwowy nie jest ciągle spokojny

nie chcę czuć

Czyli potrafi się uruchomić, kiedy trzeba i potrafi się uspokoić, kiedy trzeba.

I w tym miejscu wiele osób może powiedzieć: „O właśnie, tak. Mój układ nie potrafi się uspokoić kiedy trzeba i to jest mój problem” i zaraz do tego przejdę, zaraz ten temat zaopiekuje, ale zanim to zrobię, chcę podkreślić właśnie to, że to nie tylko spokój i regeneracja wzmacniają układ nerwowy. To przede wszystkim wyzwania i radzenie sobie z tymi wyzwaniami buduje naszą odporność.

Wiemy, że w rodzicielstwie nie chcemy być rodzicami nadopiekuńczymi, zbyt chroniącymi czy wyręczającymi dziecko. Jeśli chcemy dziecko nauczyć sprawczości i radzenia sobie z emocjami, musimy mu pozwolić doświadczać trudności i oczywiście pomagać mu z nich wychodzić, żeby dziecko uczyło się tolerować bardziej te stany trudne i ufać, że po tym trudnym przychodzi znowu równowaga. Naturalny cykl. Stres, powrót do równowagi. Stres, powrót do równowagi.

Bo Życie nigdy nie miało być proste. Życie dąży do rozwoju, do ewolucji. I tak, jak spokojny ocean nie nauczy nas bycia dobrym żeglarzem, tak proste życie nie uczyni nas w pełni zaradnymi, kompetentnymi i mądrymi życiowo ludźmi. To wyzwania i przeszkody na naszej drodze sprawiają, że musimy szukać rozwiązań i wychodzimy z tego dzięki tym poszukiwaniom mądrzejsi.

My żyjemy w takiej iluzji, że gdybyśmy mieli spokojne życie, wtedy bylibyśmy szczęśliwi. Ale ludzka natura jest zupełnie inna. My, jako ludzie, bardzo szybko przystosowujemy się i przyzwyczajamy. 

Kiedy ja odeszłam całkowicie wypalona i wyniszczona stresem z korporacji, to jedyne, o czym marzyłam, to leżeć w łóżku, spać i nic nie robić. I kiedy utykamy w takim stanie, wierzymy, że to jest nasze marzenie. Ale kiedy ja odeszłam z tej korporacji i zaopiekowałam się sobą, odpoczęłam psychicznie i fizycznie, odzyskałam siły, to nagle chciałam zrobić z moim życiem coś bardziej znaczącego. Nie chciałam go przeleżeć w łóżku.

Bo właśnie o to chodzi w życiu, żeby przeżywać je odważnie. Bo kiedy pochylimy się nad tym, z czego jesteśmy najbardziej dumni w naszym życiu, to najczęściej są to właśnie te rzeczy, które gdzieś tam wymagały od nas dużych nakładów czasu, energii, silnej woli, dyscypliny i odwagi. I myśląc o tych naszych dokonaniach, z perspektywy czasu nie pamiętamy już często tego trudu – wiemy po prostu, że było warto.

Więc życie Kochani nie będzie cały czas proste i gładkie. Wyobraźmy sobie taką grę komputerową, gdzie wszystko byłoby proste, nie byłoby żadnych wyzwań. Na początku może byłoby to miłe, coś nowego, jest spokojnie, ale po jakimś czasie byłoby to po prostu nudne. Nie chcielibyśmy grać w taką grę, w której nic się nie dzieje. Gdzie tu zabawa, gdzie tu sens.

I tak samo nasze życie nie jest wyłącznie proste i łatwe. Jedyny czas Kochani, kiedy nasza linia życia jest stała i prosta, to wtedy, kiedy umieramy. A wtedy, kiedy ta linia idzie raz w górę, a raz w dół, raz w górę, raz w dół… Wtedy wiemy, że jesteśmy żywi i że życie pulsuje w nas.

Więc powtórzę jeszcze raz, że zdrowy układ nerwowy nie jest ciągle spokojny. Zdrowy układ nerwowy to taki, który reaguje ADEKWATNIE do sytuacji, w jakiej się znajduje i potrafi płynnie przechodzić między różnymi stanami. Od stresu do równowagi.

Bo kiedy jesteśmy w bezpiecznym miejscu z bezpiecznymi ludźmi, możemy opuścić gardę, rozluźnić się i wyciszyć. Być w stanie równowagi.

Natomiast kiedy dzieje się coś złego, np. kiedy ktoś nas krzywdzi, potrzebujemy wtedy, żeby nasz układ nerwowy wyszedł z równowagi i zmobilizował nas do działania – do zadbania o własne granice. A z tym nierozerwalnie połączone są trudne emocje. Za każdym razem, kiedy będziemy czuć się zagrożeni, ta wzburzona energia życiowa będzie w nas pulsować z całą swoją siłą i to przejawia się w nas najczęściej jako lęk, przerażenie albo złość, wściekłość.

Więc widzimy, jak nasz układ nerwowy ma swój rytm i jak zdrowo może przechodzić między jednym stanem a drugim. Jednym a drugim. Jak pięknie może dodawać nam energii do walki/ucieczki, działania, kiedy tego potrzebujemy i jak może nas wyciszać czy nawet zamykać, kiedy zajdzie taka potrzeba.

Więc bardzo chciałabym, żeby każdy z nas zrozumiał, że nasze ciało i nasz układ nerwowy są po to, żeby nas chronić i że one czują i komunikują się z nami za pomocą emocji i fizycznych, cielesnych doznań. I choć czasem te doznania są mocno niekomfortowe, to jest tak po pierwsze dlatego, żebyśmy zwrócili na nie swoją uwagę i potraktowali je poważnie. 

A po drugie często czujemy się niekomfortowo i boimy się tego, co czujemy w ciele, bo nie potrafimy się tym opiekować i sobie z tym poradzić. Nie wiemy, co z sobą zrobić, kiedy czujemy lęk, złość czy przytłoczenie, bo nie wiemy, jak obchodzić się z językiem naszego ciała i układu nerwowego. Nikt nas tego nie nauczył. No więc my musimy się tego nauczyć sami. I to się nazywa samoregulacją. To proces, w którym sami uczymy się regulować swoje emocje i swój układ nerwowy. Opiekować się tym, a nie od tego uciekać.

No i obiecałam, że wrócę do tego wątku. Bo może ktoś teraz mógłby powiedzieć: „No dobrze, wspaniale. Układ nerwowy jest spokojny, kiedy jest bezpiecznie, mobilizuje się, kiedy jest w sytuacji zagrożenia. Rozumiem to. To ma sens, absolutnie. Ale co zrobić, kiedy ja czuję napięcie, lęk, złość, zmęczenie non stop. Non stop! Mogę być w bezpiecznym mieszkaniu, domu i doświadczać stanów lękowych albo ataków paniki bez powodu. Mogę wybuchać wściekłością o najmniejsze drobnostki i rozwalać tym moje relacje. Mogę nic nie robić cały dzień i czuć tak wielkie zmęczenie, jak po harowaniu przez rok?”.

Hm? I możemy wtedy pytać, jaki to ma sens. Przecież to wygląda, jakby mój układ nerwowy był jakiś zaburzony, zepsuty, jakiś przewrażliwiony, nienormalny?

I bardzo wiele osób, które zwracają się do mnie, wchodzi właśnie w taką krzywdzącą narrację. Coś jest ze mną nie tak. Nienawidzę siebie za to, że tak czuję, bo to, co czuję w środku, jest całkowicie nieadekwatnie do sytuacji. I to mi rujnuje życie. To mi tyle zabiera. To mnie blokuje przed spełnianiem marzeń, więc jak ja mam akceptować to ciało i jak ja mam mu ufać, kiedy ono jest tak nieracjonalne? Jak zaufać i czuć się bezpiecznie, kiedy ja nie wiem, jak to ciało mi zareaguję zaraz, czy nie wpadnie w panikę, czy nie zacznie się trząść.

I chcę powiedzieć, że doskonale to rozumiem. Też tam byłam. I czasem nadal łapię się na tym, że reaguję nieadekwatnie do sytuacji, kiedy odsłania się przede mną kolejna rana do przepracowania. Widzę, że mój układ wychodzi z równowagi i rozregulowuje się na skutek jakiegoś zdarzenia, ale różnica polega na tym dzisiaj, że ja nie złoszczę się o to na siebie ani przez moment. Ja nie denerwuję się na moje ciało, kiedy ono reaguje lękiem, złością, walącym sercem i drżeniem. Ja nie złoszczę się na moje ciało za ból i za łzy, za pot, za przytłoczenie. Ja nie pytam: „DLACZEGO ja to czuję???!!!”. Ja pytam: „Dlaczego ja to czuję, co się dzieje?”. Jest różnica? Jest.

Choć nasze intensywne reakcje mogą na pierwszy rzut oka wydawać się całkowicie nieadekwatne, nieuzasadnione, przesadne, bez sensu, to zaczynają nabierać tego sensu, kiedy zrozumiemy, co za tymi reakcjami stoi. Kiedy zrozumiemy, dlaczego nasz układ nerwowy zachowuje się tak, a nie inaczej – z jakiego powodu on to robi?

Bo powód jest zawsze

nie chcę czuć

Bo nasz układ nerwowy Kochani jest kształtowany przez to, czego my w życiu doświadczamy.

Jeśli doświadczyliśmy w życiu, zwłaszcza w naszych wczesnych latach wiele miłości, wiele poczucia bezpieczeństwa, to z dużym prawdopodobieństwem w dorosłości nasz układ nerwowy będzie bardzo odporny i w równowadze, natomiast jeśli doświadczyliśmy wielu nadużyć (czyli tego, co się stało, ale nie powinno) albo zaniedbań (czyli tego, co się nie stało, a powinno). Jeśli doświadczaliśmy tych przykrości w naszych wczesnych latach czy później; kiedy doświadczaliśmy poczucia bycia niekochanym i niewartościowym, to nasz układ nerwowy może być bardzo wrażliwy, czujny, spięty, niespokojny, w nierównowadze.

I teraz my się na siebie złościmy, że reagujemy „nieadekwatnie” do sytuacji, ale podam taki przykład.

Wyobraźmy sobie, że idziemy przez park i nagle widzimy obok w krzakach jakiegoś pieska czy kotka. Podchodzimy bliżej i widzimy, że to zwierzątko leży takie skulone, drżące i patrzy na nas nieufnie. Widzimy też jakieś blizny na jego ciele, które pokazują, że było krzywdzone.

I czy wtedy dziwilibyśmy się i mówili: „A co to zwierzątko takie lękliwe jest? Takie nieufne, podejść do siebie nie da? Przecież ja mu nic nie robię. Przecież teraz nic mu się nie dzieje, nikt mu krzywdy nie robi, to co ono takie nieprzystosowane jest?”. Może coś z nim jest nie tak? Może ono jest chore psychicznie, zaburzone?

Powiedzielibyśmy tak, widząc cierpiące zwierzę?

No nie, bo widać gołym okiem, że ten piesek czy kotek wiele przeszedł. I to jest w pełni naturalne i logiczne dla nas, że on nadal czuje lęk czy przytłoczenie, pomimo, że obiektywnie nic mu nie zagraża. To jest w pełni uzasadnione, że to zwierzę boi się człowieka, bo z dużym prawdopodobieństwem to od człowieka tych przykrości i krzywd doświadczyło. Więc nawet do głowy by nam nie przyszło, żeby oceniać to zwierzątko negatywnie za to, jak się dzisiaj zachowuje.

Jest to dla nas w pełni zrozumiałe, że ten poturbowany pies czy kot już nie będzie tym zwierzakiem, jakim był zanim to go spotkało. On będzie lękliwy, będzie nieufny, ponieważ żyje w nim trauma. Więc nigdy nie powiemy, że z tym zwierzęciem coś jest nie tak, że jest zaburzone, bo rozumiemy, że ono jest w stanie NATURALNEJ nierównowagi z powodu tego, co mu się przytrafiło. Ono utknęło w trybie przetrwania i pozostaje w nim nawet, kiedy zagrożenie dawno minęło, bo to zagrożenie było tak wielkie, że lęk przed nim żyje w nim nadal.

I teraz pytanie, dlaczego my nie potrafimy z takim zrozumieniem spojrzeć na siebie? Dlaczego złościmy się na siebie, że jesteśmy lękliwi zawsze i wszędzie? Że czujemy się słabi, bezradni, przytłoczeni? Że boimy się ludzi?

A skąd ten lęk pochodzi? Dlaczego boimy się ludzi? Bez powodu?

A może dlatego, że doświadczaliśmy od nich wielu krzywd i przykrości. Może dlatego czujemy nieustanny lęk czy przytłoczenie, bo żyliśmy w niestabilnym i niebezpiecznym otoczeniu, gdzie nasze ciało nauczyło się być czujne i zaalarmowane cały czas. I musiało robić to tak długo, że to stało się jego nową normą, z którą weszliśmy w dorosłe życie. I teraz boimy się wszystkiego i wszystkich, bo tak kiedyś musieliśmy.

Jeśli nasza trauma nigdy nie została zaopiekowana, przepracowana, uleczona, to ona nadal w nas pracuje. Nadal w nas trwa, nadal nami zawiaduje, bo jest zatrzymana na poziomie układu nerwowego i wpływa na to, jak my reagujemy na ten świat, na innych ludzi, na samych siebie.

Trudne i traumatyczne zdarzenia zostawiają w nas ślad. Kiedy doświadczyliśmy w życiu czegoś traumatycznego, czyli innymi słowy czegoś, co było dla nas zbyt przytłaczające i na co nie byliśmy gotowi, wtedy dochodzi do rozregulowania naszego układu nerwowego, co oznacza, że ten nasz układ już nie przechodzi zdrowo i płynnie z pobudzenia do spokoju, nie jest już w tym tańcu i swoim naturalnym rytmie, ale utyka w trybie obronnym – na samej górze pobudzenia, albo na samym dole braku sił. Nierozwiązana trauma niszczy tę zdolność układu nerwowego do uspokajania się i to nieuleczona trauma powoduje, że reagujemy zbyt przesadnie w sytuacjach, które obiektywnie tego nie wymagają.

I często to nadmierne reagowanie wynika z faktu, że doznaliśmy trudnych doświadczeń bardzo wcześnie w dzieciństwie. 

Kiedyś rozmawiałam o tych nadmiernych reakcjach z mężem i on podsumował to tak zgrabnie słowami:

„Duże emocje, małe dziecko”

I to mi się tak spodobało, bo jest takie prawdziwe, bo duże reakcje na te małe, codzienne sytuacje najczęściej świadczą o wczesnej traumie. Bo my nie denerwujemy się tak naprawdę na to spóźnienie, albo niewyniesione śmieci. My denerwujemy się na to, co to spóźnienie czy niewyniesione śmieci dla nas znaczą. Jak my je odbieramy – jako nieszanowanie nas, odrzucanie, niewłaściwe i niesprawiedliwe traktowanie?

Może dlatego reagujemy przesadnie na sytuacje, które tego nie wymagają, bo kiedy ktoś spóźnia się na spotkanie z nami, czy ignoruje nasze prośby, to dla naszego układu nerwowego to jest takie, jak wtedy, kiedy np. mama nas odrzucała emocjonalnie, była zimna, niedostępna dla nas, albo kiedy tata odszedł i nas zostawił. 

Bo widzicie Kochani, my tak samo jak te poturbowane zwierzątka z mojego przykładu, nosimy w sobie rany. Ale to często nie są te widoczne na ciele blizny czy krwawiące rany. Czasem tak! Ale zazwyczaj to są takie „niezwykłe” rany, których nie widać gołym okiem, nie widać ich na zewnątrz, ale jednak one niszczą nas od środka.

To takie rany, których nie można zakleić plastrem i których czas nie zaleczy… I to właśnie te niewidoczne rany goi się najtrudniej i najdłużej. Dlaczego?

Bo jako ludzie, jesteśmy neurobiologicznie zaprojektowani do współistnienia z innymi i potrzebujemy silnych, zdrowych więzi z ludźmi, żeby prawidłowo się rozwijać, ponieważ jako małe dzieci, jesteśmy bezradni.

Naszemu układowi nerwowemu bliskość jest tak potrzebna do życia, jak płucom potrzebny jest tlen i jak roślinom potrzebna jest woda. To wcale nie jest przesadne porównanie, to jest porównanie niemal dosłowne. Nasz układ nerwowy biologicznie potrzebuje bliskości i silnej więzi, żeby właściwie przygotować i wykształcić się do życia.

A kiedy tej więzi i poczucia bezpieczeństwa zabraknie we wczesnych latach dziecka, kiedy rodzice nie opiekują się nami z cierpliwością i miłością, kiedy nie przytulają nas wystarczająco często i nie koją nas, kiedy płaczemy; kiedy nie opiekują się naszymi trudnymi emocjami, tylko nas z nimi zostawiają, albo za nie karzą; kiedy nie ma bliskości między rodzicem i dzieckiem, to rozwój mózgu i układu nerwowego dziecka nie przebiega prawidłowo, przez co dalsze życie tego dziecka będzie trudniejsze i będzie tym brakiem więzi naznaczone. 

Bo nasz układu nerwowego i nasz mózg rozwijają się hierarchicznie, czyli od bardziej prymitywnych struktur, czyli np. pień mózgu odpowiedzialny za instynkty rozwija się najpierw, a dopiero potem bardziej zaawansowane i złożone struktury, jak układ limbiczny odpowiedzialny za emocje i potem kora nowa odpowiedzialna za myślenie i inne funkcje poznawcze. Im wcześniej dojdzie do jakiegoś zaburzenia tego rozwoju, tym gorzej będą rozwijały się kolejne struktury, bo wszystko będzie oparte o bardzo niestabilne, wątłe i nie w pełni zdrowo rozwinięte fundamenty.

I częstym efektem tego są trudności w uczeniu się, w koncentracji i mnóstwo osób zgłaszających się do mnie mówi mi, że nie potrafią się skupić, mają problemy z przyswajaniem informacji, przez co czują się mało inteligentni. I te osoby nie rozumieją, że to jest często efekt nadużyć i zaniedbań. 

Na skutek braku silnej i zdrowej więzi i braku poczucia bezpieczeństwa powstają w nas nie tylko te strukturalne zmiany w mózgu i układzie nerwowym.

Powstają w nas też te niewidzialne zranienia…

Ból i tęsknota za bliskością i poczuciem bezpieczeństwa, których nam zabrakło.

I najbardziej na te zranienia, te traumy jesteśmy narażeni właśnie jako małe dzieci i największych zranień często doświadczamy od ludzi, którzy mieli nas chronić. Od naszych rodziców, ale również od dziadków, od rodzeństwa, wujków, ciotek, kuzynostwa, rówieśników, a nawet całkowicie obcych ludzi.

Ale im bliższa osoba zadaje nam ból i im młodsi jesteśmy, kiedy to się dzieje i im dłużej to się dzieje i powtarza, tym bardziej cierpimy w dorosłości…

Ale oczywiście traumatyzowani możemy być całe życie. Trudne doświadczenia z życia dorosłego i chroniczny stres też potrafią zmienić nas na zawsze.

Więc jeśli jesteś osobą, która doświadczyła traumy relacyjnej, traumy z rąk innego człowieka: odrzucenia, porzucenia, poniżenia, zdrady czy innej krzywdy, może już teraz zaczynasz lepiej rozumieć, dlaczego Ty masz w sobie pełno tego lęku, nawet jeśli Twoje dziś już jest bezpieczne. Dlaczego Ty się ciągle złościsz, albo dlaczego jesteś w ciągłym przytłoczeniu i braku sił.

Bo Twój układ nerwowy utknął w nierozwiązanej traumie. Choć Ty możesz być w zupełnie innym miejscu dziś, w Twoim ciele zapisała się historia trudnych doświadczeń, która ciągle się w Tobie odgrywa, bo nikt nie pomógł Ci jej zdrowo domknąć. Ona jest Twoim teraz, Twoją rzeczywistością, mimo, że tak naprawdę to przeszłość. Niestety ciało nie zapomina. Te nasze struktury w mózgu odpowiedzialne za przetrwanie nie znają pojęcia czasu, dlatego jeśli nie uporaliśmy się z traumą, nasze ciało będzie czuło, jakby zagrożenie było ciągle obecne i czekało tuż za rogiem.

Nasze emocje i trudne stany psychiczno-fizyczne nie biorą się z powietrza. One nie świadczą o tym, że coś jest z nami nie tak. One świadczą tylko o tym, że w naszym życiu zdarzyło się coś trudnego, co wywołuje do dzisiaj te trudne stany.

I kiedy ludzie pytają mnie, dlaczego tak przesadnie reagują. Dlaczego kiedy koleżanka odmówiła mi pożyczenia sukienki, to się na nią obraziłam. Dlaczego kiedy mój mąż nie wyniósł śmieci, kiedy go poprosiłam albo znowu zostawił te skarpetki na podłodze, to wybucham, jakby to była sprawa życia i śmierci.

Bo w pewnym sensie jest. Bo najczęściej te drobne i niepozorne sytuacje właśnie zabierają nas do czasu, kiedy działo się nam podobnie i kiedy od tego zależało nasze życie, bo byliśmy bezradnymi dziećmi. Małe dzieci to duże emocje. Dlatego nasze reakcje są tak niewspółmierne do sytuacji, bo kiedy mama nas odrzucała czy tata, to dla nas jako małych dzieci to było za dużo. To było jak zagrożenie naszego życia i istnienia.

Więc kiedy sytuacja w naszej dorosłości choć minimalnie przypomina tę traumę z przeszłości, kiedy choćby minimalnie podobnie smakuje, pachnie, czy jest w podobny sposób odczuwana, to nasz ośrodek lęku, nasze ciała migdałowate w mózgu, wszczynają alarm w całym ciele i reaguje z taką intensywnością, jaka uruchamiała się w nas w przeszłości, bo wtedy to, że ktoś nas odrzucał, było przerażające. 

Dlatego warto wchodzić w taką ciekawość Kochani i pytać siebie, co czujemy i dlaczego teraz. Nie !DLACZEGO!, ale „dlaczego?”. Co moje ciało próbuje mi tym powiedzieć, co chce pokazać, na co zwrócić moją uwagę. Co się dzieje i jak ja to, co się dzieje, odbieram. Co to znaczy dla mnie? Co to znaczy dla mnie, że mój mąż się spóźnia, że moja koleżanka tak do mnie mówi, że moje dziecko tak mnie traktuje? Czym to jest dla mnie tak naprawdę i dlaczego to uruchamia tak silne emocje?

Bo kiedy łapiemy się na tym, że reagujemy niewspółmiernie do sytuacji, zwykle możemy być pewni, że jakaś nieprzepracowana trauma jest pod tym i że ona prosi o zaopiekowanie.

Silne emocje bardzo często informują nas właśnie o tym, co potrzebuje w nas uznania i uleczenia. One dają znać, jak wskaźnik, tu jest Twoja rana, oto ona, spójrz. W tej sytuacji.

Więc warto spojrzeć, w jakich sytuacjach uruchamiają się w nas trudne emocje. To może dziać się zawsze, kiedy nasi partnerzy swoim zachowaniem sprawiają, że czujemy się dla nich NIEważni. I możemy tak się czuć np., kiedy oni się właśnie spóźniają, nie odpisują na wiadomość, nie pytają nas o zdanie w ważnych kwestiach. To mogą być nasi szefowie, koledzy, koleżanki z pracy, którzy mówią czy robią coś, co uruchamia w nas silne pobudzenie i trudne emocje. I to jest zawsze o czymś, to jest zawsze o jakieś ranie, która w nas jest do zagojenia. To jest zawsze o historii, która jest w nas zapisana i chce zostać usłyszana.

Więc potkanie z trudnymi emocjami to prawdziwa okazja do wzrastania i poznawania siebie. To emocje pokazują nam nasze wrażliwe miejsca, nasze rany, lęki, zagubienie, nasze potrzeby i to, co potrzebuje być zaopiekowane. Emocje pokazują nam prawdę o nas. Prawdę, która jest głęboko ukryta, bo kiedyś tak było dla nas bezpieczniej – żeby nie pamiętać tego, co złe. Żeby móc jakoś funkcjonować.

I te wszystkie trudne uczucia, które są w nas, one chcą po prostu być zauważone – one chcą po latach tłamszenia, tłumienia, zapominania o nich, wyjść na powierzchnię i zostać usłyszane, zobaczone. 

Więc czas przestać oceniać źle swoje emocje, bo to nie one są problemem. One pokazują nam, co jest problemem. My często złościmy się na złość, że przychodzi. Ale złość nie przychodzi, żeby nas pozłościć dla zabawy. Ona przychodzi jako odruch obronny i jako odpowiedź na coś, co się dzieje w naszym otoczeniu.

Ale tak zostaliśmy nauczeni, że to emocje są złe

Nie płacz, nie złość się, nie smuć się. A my mamy prawo płakać, smucić się i złościć. Mamy prawo czuć lęk i wszystko inne. Więc powiem to dosadnie – odczepmy się od lęku, odczepmy się od złości, odczepmy się od smutku, łez i bólu. Odczepmy się od naszych emocji i przestańmy je obwiniać za to, że nasze życie jest złe. Bo to nie emocje powodują, że nasze życie jest złe. One tylko sygnalizują, one tylko przekazują informację, dają znać, co trzeba zaopiekować i gdzie jest robota do zrobienia.

Naprawdę warto spojrzeć na nasze emocje na nowo, jakbyśmy się dopiero urodzili. Jakbyśmy byli ciekawi, czym one są i jak odczuwane są w ciele, gdzie są zlokalizowane i jak intensywne. Czy to bardziej ból, mrowienie, pulsowanie, ciepło, zimno, kurczenie, rozszerzanie? 

Kiedy zaczynamy czuć nasze emocje bez etykiet, bez oceniania, bez oporu i próby ucieczki od nich, zaczynamy rozumieć, że nasze emocje nas nie zranią ani nie zabiją. Że one są dla nas. I dzięki tej praktyce akceptowania emocji i rozumienia emocji przestajemy myśleć i obwiniać się, że coś jest z nami nie tak. Rozumiemy, że emocje są naturalne. I przestajemy bać się tego, co czujemy w środku, zaczynamy doceniać wszystkie emocje, bo rozumiemy, że są nam potrzebne i że są niczym innym, jak przejawem życia w nas.

Emocje są naturalne i są częścią naszego ludzkiego doświadczenia tu na ziemi. Nie możemy całkowicie przestać czuć trudnych emocji, ale możemy przestać się ich bać. Możemy przestać siebie krytykować za to, że je czujemy. Możemy rozumieć, skąd pochodzą i mieć do nich łagodniejszy stosunek, przez co one same będą dla nas łatwiejsze w przyjęciu i w odbiorze. Dlatego zamiast próbować emocji unikać, zechciejmy prawdziwie je odczuwać, bo właśnie to prowadzi do ich uwolnienia.

nie chcę czuć

Zdrowym sposobem na uwolnienie trudnych emocji jest ich zaakceptowanie i świadome przeżywanie.

Czucie 

Nie możemy uleczyć tego, czego nie czujemy. Dlatego powtarzam, że CZUCIE jest zawsze lepsze niż NIECZUCIE, jeśli chodzi o powrót do równowagi. Czucie to RUCH ku ŻYCIU. Nieczucie to ruch ku śmierci. To stan, który ja nazywam KRAINĄ UMARŁYCH, gdzie czujemy się martwi za życia i nie czujemy w niczym sensu…

Wyjściem z krainy umarłych jest POWRÓCENIE DO CZUCIA wszystkiego, co w nas jest – bez wyjątku. Bo CZUCIE to ŻYCIE.

I kiedy pozwalamy sobie CZUĆ i mamy narzędzia, jak z trudnymi emocjami sobie radzić, to właśnie z tej MARTWOTY i nieczucia, przechodzimy do CZUCIA tego, co TRUDNE, a czując i opiekując się tym, co trudne, wracamy do RÓWNOWAGI.

To jest właśnie ścieżka powrotu do siebie. 

I wszystko się dla nas zmienia, kiedy potrafimy spojrzeć na nasze ciało ze zrozumieniem i ze współczuciem. Kiedy przestajemy siebie surowo oceniać i kiedy potrafimy zobaczyć swoje trudne stany, emocje, symptomy, jako efekt trudnych doświadczeń, które nas spotkały. Kiedy potrafimy zobaczyć, że to nie nasza wina, że dzisiaj tak reagujemy, ale że to efekt tego, przez co przeszliśmy…

Więc zakończę ten materiał taką prośbą, żeby nie bać się swoich emocji, nie krytykować siebie za nie, ale patrzeć na nie okiem zrozumienia i współczucia. Żeby nie złościć się na swoje ciało za to, że czuje, ale wsłuchiwać się w to ciało i czerpać z jego mądrości.

I chciałabym też, żebyśmy nie oczekiwali, że szczęśliwi to my w życiu będziemy wyłącznie wtedy, kiedy osiągniemy wieczny spokój i radość.

Oznaką naszego zdrowienia wcale nie jest wieczny spokój i szczęście. Do zdrowia, do siebie i do życia wracamy wtedy, kiedy:

  • zaczynamy współczuć sobie tego, przez co przeszliśmy i zaczynamy w związku z tym współczuciem lepiej siebie traktować, łaskawiej na siebie patrzeć
  • zaczynamy być swoim wsparciem nie tylko w te lepsze dni, kiedy dobrze nam idzie, ale zwłaszcza w te trudniejsze, kiedy brakuje nam sił
  • wracamy do życia, kiedy dajemy sobie prawo do odpoczynku, regeneracji, przyjemności i rozrywki
  • kiedy potrafimy zrozumieć nasze trudne emocje, unieść je i opiekować się nimi
  • zdrowiejemy, kiedy zaczynamy siebie poznawać, nawiązywać z sobą i swoim ciałem ponowny kontakt, przez co zaczynamy sobie ufać i czuć się z sobą bezpiecznie.

Wtedy czujemy się w domu.

Nie potrzebujemy być szczęśliwi przez 100% czasu, żeby czuć, że nasze życie jest dobre. Ja nie czuję się szczęśliwa cały czas. Są dni, kiedy stresuję się pracą, kiedy martwię się o moich bliskich. Są dni, kiedy rzeczy nie idą tak, jakbym chciała, kiedy coś mnie boli, kiedy ktoś napisze o mnie coś przykrego. Ale ja mimo to czuję, że moje życie jest dobre, bo rozumiem, że trudności to naturalna część życia i że w tych trudnościach ja się umiem sobą zająć. Ja umiem się o siebie zatroszczyć.

Wystarczy, że umiemy o siebie właściwie zadbać, kiedy spotka nas coś przykrego. Że wiemy, co robić, żeby podnieść siebie z kolan i powrócić do równowagi, kiedy coś albo ktoś nas z niej wytrąci.

Bo życie bywa piękne i życie bywa trudne Kochani. Dlatego największym skarbem w życiu jest zawsze mieć siebie po swojej stronie. 

To jest źródło największego uzdrowienia.

A jeśli ktoś z Was czuje, że chce wyjść z nieczucia, albo że chce nauczyć się opiekować sobą i swoimi emocjami, żeby szybciej powracać do równowagi, spokoju i do domu, to zapraszam z całego serca na bezpłatne spotkanie online, od którego ta droga do siebie i do domu się zaczyna. Link znajdziecie TUTAJ.

Tymczasem dziękuję za dzisiaj i do zobaczenia następnym razem.

Zostaw komentarz