Kiedy wstępujemy na drogę wewnętrznego rozwoju i zaczynamy dowiadywać się tych wszystkich prawd na temat siebie i świata, to może często wiązać się z ogromnym kryzysem egzystencjonalnym i tożsamościowym. Nie wiemy już, co jest prawdą, a co kłamstwem, nie wiemy już, kim sami jesteśmy i czujemy się w związku z tym bardzo zagubieni…
Sama tego doświadczyłam i wiem, że to był dla mnie bardzo trudny czas. Dziś jednak rozumiem, że ten wewnętrzny chaos jest potrzebny. Stare struktury muszą runąć, żeby mógł nastać Nowy Porządek. Stare musi odejść, żeby nowe mogło przyjść.
Kryzys to zwiastun zmiany i nowego początku.
Ja w swoim największym cierpieniu otworzyłam oczy i zdobyłam się na odważne decyzje, które zmieniły bieg mojego życia na zawsze.
Dziś nie czuję się już zagubiona, czuję się połączona z sobą i prowadzona. Czuję, że odnalazłam swoją drogę i żyję życiem, które było mi pisane. Wróciłam do siebie, znam swoją wartość i wiem, kim jestem.
Mam nadzieję, że moje słowa również Ci w tym pomogą.
P.S. Na spotkanie online, o którym wspominam w nagraniu, można cały czas zapisywać się TUTAJ.
P.S.II. Jeśli wolisz czytać niż oglądać czy słuchać, pod nagraniem znajdziesz całą transkrypcję z tego wideo.
Wejście na drogę wewnętrznego rozwoju i świadomego życia
Kiedy ludzie pytają mnie, jak zacząć świadomie żyć i jak zacząć tę drogę do siebie, to zawsze powtarzam, że to są zmiany u samych podstaw.
To jest kwestionowanie wszystkiego, co do tej pory uważaliśmy za prawdziwe, za jedyne właściwe, za normalne tylko dlatego, że większość ludzi tak myśli, tak robi, w to wierzy i tak żyje.
Witajcie Kochani, nazywam się Monika Regiec, jestem psychologiem holistycznym.
Nie wiem, jak było u Was, ale kiedy ja przyszłam na ten świat i byłam małym dzieckiem, to ufałam całą sobą, że dorośli naprawdę wiedzą, jak żyć i że mnie tego wszystkiego nauczą. Dla mnie świat był całkowicie nowy, ale ludzie dorośli są tu już tak wiele lat, że na pewno wiedzą i pokażą mi, jak żyć dobrze.
Ale pamiętam, jak jako może 16-latka, widziałam, jak ci dorośli ludzie całkowicie sobie nie radzą, jak są nieszczęśliwi i unieszczęśliwiają innych i wtedy uderzyło mnie to przykre zrozumienie, że oni nie wiedzą, co to znaczy dobrze żyć.
I wiecie, co poczułam? Poczułam się zagubiona, poczułam się może nawet w jakimś sensie zdradzona. Poczułam, że zaufałam tym dorosłym ludziom i spędziłam tyle lat na tym, żeby uczyć się życia od nich, ale uczyłam się nie tam, gdzie trzeba. To tak, jakby całymi latami studiować jakiś kierunek, albo przyuczać się do jakiegoś zawodu, żeby na końcu zrozumieć, że to nie jest to, co chcemy robić.
Więc to było takie pierwsze przykre zrozumienie w moim życiu. No ale wtedy miałam tylko kilkanaście lat, więc dalej szłam systemowo, bo nie wiedziałam jeszcze, że mogę wybrać inną drogę. Żyłam pod dyktando innych, szłam przez życie zgodnie z planem, który zachodnia cywilizacja nam wytyczyła i odhaczałam po kolei te wszystkie punkty – edukacja, praca, mieszkanie.
Zaharowywałam się, żeby to wszystko zdobyć, ale jak już to miałam, to zdałam sobie sprawę, że nic z tych rzeczy nie przyniosło mi ani radości, ani spokoju, ani prawdziwego spełnienia… I zastanawiałam się dlaczego, przecież wszystko robię tak, jak powinnam. Dlaczego nie czuję się szczęśliwa…
Czułam się bardzo źle wtedy i pamiętam, jak pewnego dnia przeczytałam gdzieś w sieci słowa: „To jest Twoje życie i możesz je przeżyć, jak chcesz”. Przepraszam, że co? Ja mogę swoje życie przeżyć tak, jak ja chce? Ktoś powie: „No chyba to jest oczywiste”. A ja na to powiem: „Nie, dla mnie nie było absolutnie”.
Ja przez całe lata NIE żyłam tak, jak chciałam, ale tak jak chcieli tego inni. Prawie całe moje życie przeżyłam w niskim poczuciu własnej wartości, w poczuciu, że nic nie znaczę i z tego powodu robiłam wszystko, tak jak chcieli inni, żeby w zamian za to zyskać ich uznanie, akceptację, miłość, poczucie bezpieczeństwa. Ale kiedy człowiek tak pragnie akceptacji innych, to nigdy nie idzie własną drogą – zawsze się podporządkowuje, żeby być akceptowanym.
I wiecie, z jednej strony to hasło, że mogę swoje życie przeżyć tak, jak chcę, było bardzo uwalniające. Wow, mogę żyć, jak chcę. Ale z drugiej strony bałam się, że jest już za późno dla mnie na zmiany, że już nic nie może być zrobione. Ja już jestem po takich studiach, po takiej specjalizacji, mam już kilkuletnią karierę w korporacji. Już jestem za stara na zmiany, już nie zdążę.
A dziś jestem sobie taka wdzięczna, że się nie poddałam, że udało mi się jakoś przejść przez to załamanie nerwowe, którego doświadczyłam, kiedy uświadomiłam sobie, siedząc w korporacyjnym boksie, że tak będzie wyglądała reszta mojego życia, stresująca praca w korporacji do emerytury. Ale przetrwałam to, to mnie otrzeźwiło i mimo, że bałam się, jak cholera, to tym razem zebrałam się na odwagę, żeby odejść z korporacji i zmienić kierunek nie tylko całej mojej kariery, ale całego mojego życia.
I to właśnie wtedy wkroczyłam na drogę bardziej świadomego życia. Nie nazywam tego przebudzeniem, ani tym bardziej oświeceniem. Mam wrażenie, że ludzie, którzy się tak etykietują, często niestety czują się lepsi, od tych, którzy, jak to się mówi, śpią, żyją w iluzji, są ślepi. A moje doświadczenie pokazuje, że każdy, kto czuje się lepszy od innych ludzi, staje się w jakimś sensie gorszym człowiekiem.
Ja nie uważam się za oświeconą, na mnie to nagłe przebudzenie nie spadło, jak na Buddę pod drzewem, czy jak u bardzo lubianego przeze mnie zresztą Eckharta Tolla. U mnie to był bardziej proces – taki świadomie podejmowany wysiłek, żeby się edukować, rozwijać, wiedzieć i rozumieć więcej, kwestionować to, co mi do tej pory wpojono. I to mnie uwolniło.
Zaczęłam kwestionować wszystko, co do tej pory wiedziałam o sobie i o świecie
Zaczęłam zastanawiać się, czy ja naprawdę jestem niewartościowa, a może tylko w to uwierzyłam? Pamiętam też, jak zastanawiałam się, czy ja muszę żyć tak, jak inni i przyszło do mnie, że NIE. Usłyszałam w mojej głowie słowa, które potem unieściłam w mojej książce, że życie to nie szafka z ikei – nie ma jednego sposobu, ani szablonu na jego ułożenie.
I od kiedy jestem na tej drodze świadomego życia i rozwoju, zrozumiałam, że to, co robi większość ludzi, wcale nie jest normalne, ani naturalne, ponieważ dzisiejszy świat nie jest w równowadze. Na świecie jest wiele cierpienia, wiele bólu i krzywd, przez co ludzie nie myślą racjonalnie, nie żyją świadomie, ale funkcjonują w trybie przetrwania i na tzw. autopilocie, czyli idą przez swoje życie bezrefleksyjnie, nie zastanawiając się, skąd wynika ich cierpienie i jak je uleczyć, a przez to cierpią jeszcze bardziej.
Więc obserwując ten świat zrozumiałam, że muszę naprawdę zastanawiać się i świadomie dbać o to, co wkładam do mojego umysłu i do mojego ciała. Bo nasz umysł i nasze ciało to nie jest śmietnik i jeśli chcemy dobrze, zdrowo i szczęśliwie żyć, potrzebujemy świadomie wybierać, na jakie czynniki eksponujemy nasze ciało, ale też nasz umysł.
Więc nie mam na myśli tylko tego, co jemy czy pijemy, co w siebie wsmarowujemy i czym się myjemy. Mam na myśli ludzi, z którymi przebywamy, treści, które do siebie wpuszczamy, wierzenia, przekonania, słowa, które przejmujemy od innych, a potem uważamy za nasze własne. To wszystko ma znaczenie.
Dlatego po pierwsze nie oglądam wiadomości, nie oglądam horrorów, nie czytam strasznych, wypełnionych przemocą książek. Pamiętam, jak jakiś czas temu niestety zrobiłam małe odstępstwo od tej reguły i gdzieś tam podczas gotowania w tle włączyłam sobie film, którego nawet nie chcę wspominać tytułu. Ogólnie była tam przemoc na kobietach, gwałty, poniżanie i złe traktowanie.
No i efekt był taki, że czułam w sobie tego dnia i przez kilka kolejnych dni nieustanny lęk i przytłoczenie, nie mogłam zasnąć w nocy, moje serce biło dużo szybciej, mój oddech przyspieszył (wiem, to, bo to mierzę) i przez cały czas wracały do mnie fleshbacki i sceny z tego filmu, które wprowadzały moje ciało i umysł w stan obronny, stres i niepokój.
Poczułam całą sobą wtedy, co to znaczy, że nasze ciało i umysł są połączone i że:
A wtedy nie myślimy racjonalnie i nie jesteśmy sobą.
I mając to porównanie, jak ja się czuję na co dzień, kiedy dbam o siebie, karmię się pozytywnymi treściami i jestem w równowadze, zrozumiałam całą sobą, że nie można bezkarnie eksponować się na treści, które wywołują w nas trudne emocje. Dziś mam też tę świadomość, że nasz mózg i układ nerwowy nie odróżniają realnego życia od naszych wyobrażeń, czy obrazu w telewizorze, komputerze czy telefonie. Takie same uczucia wywołuje w nas realne wydarzenie, jak wyobrażenie sobie tego wydarzenia w naszej głowie.
Jest taki popularny eksperyment z cytryną, gdzie wyobrażamy sobie, że kroimy cytrynę, wyobrażamy sobie, że czujemy jej silny cytrusowy zapach i że wlewamy sobie sok z tej cytryny do buzi. Jeśli potrafimy to sobie wyraźnie wyobrazić, to co się zaczyna dziać? Nasze ślinianki zaczynają pracować, jakbyśmy przygotowywali się do zjedzenia cytryny, ale przecież cytryny tu nie ma.
I choć nie ma tej cytryny, to samo wyobrażenie jej w naszej głowie powoduje realne reakcje w naszym ciele. Dlatego powiem dziś to, co mówię osobom, z którymi pracuję: „Nie oglądaj i nie czytaj czegoś, co wywołuje w Tobie wysoki stres i pobudzenie, bo dla umysłu i ciała to dzieje się naprawdę…”. Jeśli w ciele jest alarm i pobudzenie, będzie to odzwierciedlało się w naszym umyśle w postaci natrętnych, lękliwych myśli, czarnych scenariuszy i zamartwiania się.
Dlatego ja świadomie otaczam się pozytywnymi treściami. Ogromnie dużo dały mi afirmacje, medytacje, wizualizacje. Lubię też bardzo oglądać filmy, bajki, i czytać książki, które są kojące, uspokajające, zabawne, dają mi radość i dobre samopoczucie.
Aha i jeszcze w kwestii wizualizacji. Nigdy nie zapomnę takiej sytuacji, jak dobrych kilka, a może nawet kilkanaście lat temu chciałam podziękować kierowcy autobusu za to, że dowiózł mnie szczęśliwie do domu, ale zblokowałam się, nie byłam w stanie tego zrobić może z powodu jakiegoś lęku, ale zaczęłam wyobrażać sobie w głowie, że mu dziękuję, a on się tak pięknie i życzliwie do mnie uśmiecha. I poczułam wtedy, że moje serce się rozpromienia, mój układ nerwowy się rozluźnia, moje myśli są spokojne i że mam dobry nastrój.
I wtedy przyszła do mnie ta myśl, że ja właśnie to przeżyłam. To było realne doświadczenie. W sensie, że nie musiałam tego doświadczać w zewnętrznej rzeczywistości. Wystarczyła wizualizacja tego podziękowania i uśmiechu kierowcy w mojej głowie, żeby moje ciało doświadczyło tej radości i przyjemności.
My zazwyczaj uważamy, że nasze myśli są zbyt subtelne i ulotne, żeby wpływać na naszą fizyczną rzeczywistość. Tymczasem nasze myśli wpływają na nasze ciało, na jego samopoczucie, na jego zdrowie czy brak tego zdrowia. Wpływają na nasze zachowanie, to czy się odważymy coś zrobić, czy nie. Czy odważymy się aplikować do pracy marzeń, zaprosić kogoś na randkę, wyjechać w podróż w dalekie zakątki świata, czy nie. Nasze myśli, choć może nie potrafią przesuwać kubka po stole, mają ogromna moc i wpływ na nasze życie. Więc bądźmy świadomi, jakie treści do siebie wkładamy, bo to ma wpływ na stan naszego ciała, a stan ciała wpływa na stan umysłu. I na odwrót.
Ale nie tylko nasze myśli mogą nas napędzać albo hamować. To samo mogą robić ludzie wokół nas.
Jest nawet takie powiedzenie, że…
Jesteśmy średnią z 5 osób, z którymi najczęściej przebywamy
I ja wiem po sobie, że to ma ogromne znaczenie. Dziś jestem z sobą połączona, mam z sobą kontakt i dzięki temu doskonale czuję, jaki ludzie mają na mnie wpływ. Wiem, jakie osoby mnie inspirują, umacniają, uspokajają i chcę przebywać w ich obecności jak najczęściej. I czuję też, jakie osoby mnie dołują, podcinają skrzydła, zasiewają we mnie zwątpienie czy niepokój, zarażają swoją negatywną postawą wobec życia i czuję w całym swoim ciele, że od takich osób chcę trzymać się z daleka.
To, jakimi osobami, a w związku z tym myślami, słowami, przekonaniami i wartościami się otaczamy, ma ogromny wpływ na nasze życie. Więc musimy dobrze się zastanowić, kogo chcemy w tym naszym życiu zatrzymać, z kim się spotykać czy rozmawiać częściej, z kim rzadziej, a kogo sobie odpuścić, całkowicie.
Zawsze powtarzam, że unikanie pewnych ludzi w celu ochrony siebie i swojej równowagi nie jest słabością. Jest mądrością. Mamy prawo stawiać granice innym i mówić im „nie”, żeby chronić siebie. Mamy prawo zatrzymać niektórych ludzi w swoim sercu, ale nie w swoim życiu – kochać tych ludzi, ale z daleka. Czasem to jest niezbędne i to nie jest ucieczka, ale dbanie o siebie.
Podobnie jest w kwestii odżywiania. Dziś naprawdę musimy sprawdzać na sobie i edukować się, co nam służy, a co nie. Nie podążać ślepo za trendami czy jakimiś poradami i badaniami, które zaprzeczają sobie nawzajem, ale sprawdzać, jak my się czujemy po spożyciu czegoś.
Kiedyś bliska osoba powiedziała mi, że skoro coś jest sprzedawane w sklepie, to znaczy, że to nie szkodzi zdrowiu… Alkohol, papierosy, toksyczne tłuszcze trans…
Jestem daleka od narzucania ludziom, co mają jeść i tego, jaka dieta jest najzdrowsza. Uważam, że nie ma jednej właściwej diety, że to jest bardzo indywidualna kwestia, która zależy od naszego stanu zdrowia, stanu jelit i wielu, wielu czynników. To jest szeroki temat na inne nagranie, ale sama już od lat interesuję się zdrowym odżywianiem i wielokrotnie zmieniałam i wciąż zmieniam swoje nawyki żywieniowe, eksperymentuję, eliminuję pewne rzeczy na jakiś czas, dzięki czemu mogę rozpoznać, jak dany pokarm na mnie wpływa, co mi służy, a co ewidentnie nie.
Staram się jeść to, co wyrosło z ziemi i co pochodzi z natury, a nie powstało w laboratorium i ma całą litanię sztucznych dodatków, konserwantów, barwników. Staram się pozyskiwać żywność z dobrych źródeł, czasem sama ją uprawiam, jeśli mam taką możliwość. Bo to, że coś stoi na półce w sklepie, nie znaczy, że jest zdrowe. To, że wszyscy wokół Ciebie coś jedzą, nie znaczy, że to jest do jedzenia, więc edukuj się na ten temat, testuj na sobie, kwestionuj wszystko, co wiesz o świecie.
Częścią bycia dorosłym i świadomym człowiekiem jest oduczenie się tego, czego zostaliśmy nauczeni przez ludzi, którzy nie do końca wiedzieli, co robią. Więc kwestionuj to, czego Cię nauczono, co Ci powiedziano, jak Cię wychowano. Pytaj siebie, czy to stoi w zgodzie z Tobą.
Bo czy naprawdę musisz mieć jakieś konkretne wykształcenie, partnera, dziecko, dom, skoro nie chcesz tego dla siebie? Czy musisz chodzić do pracy, do kościoła, szkoły czy innego miejsca, do którego nie chcesz wracać i czujesz się tam źle? Czy naprawdę musisz robić wszystko to, co robią inni wokół Ciebie?
Nie przyjmuj wszystkiego, co ludzie uważają za normę
W naszym świecie normalna jest wojna, złe traktowanie ludzi, wyniszczanie planety, okrutne traktowanie zwierząt, natury. Normalna jest praca w sztucznym świetle i klimatyzacji, gdzie nie widzisz nawet światła słonecznego. Normalny jest chroniczny stres. Normalne jest odcinanie się od siebie, uciekanie od swoich emocji i bycie obcym dla samego siebie. Uznajemy to, co dzieje się dziś na świecie, za normę, ale czy naprawdę to jest normalne?
Jiddu Krishnamurti powiedział kiedyś, że:
Żyjemy w świecie ludzi głęboko straumatyzowanych wojnami, skrzywdzonych przez niewłaściwe wychowanie, którzy ślepo krzywdzą dalej innych ludzi. Traktują swoje dzieci, tak jak ich traktowano. Narzucają to, co im narzucano, nie zastanawiając się, czy to ma sens, czy jest zdrowe i właściwe.
Większość z nas urodziła się w społeczeństwie, gdzie od najmłodszych lat uczeni byliśmy posłuszeństwa względem autorytetów i ślepego podążania za tłumem. Przez to coraz bardziej separowaliśmy się od swojego wnętrza i swoich potrzeb, coraz mniej wsłuchiwaliśmy się w siebie, a skupialiśmy na świecie zewnętrznym i jego wymaganiach. Zdradziliśmy siebie i swoje marzenia, żeby pozyskać miłość i akceptację z zewnątrz, przez co dziś już nie wiemy nawet, kim jesteśmy, ani czego chcemy.
Ale czy tak musi pozostać?
Ja dziś żyję w zgodzie z sobą i tak, jak chcę. Jestem wolna. Oczywiście, że to ma swoją cenę, bo nie każdy akceptuje mnie taką, jaką jestem, nie każdy akceptuje moje wybory, co bywa przykre, ale już na szczęście moje poczucie własnej wartości jest na tyle silne, na tyle siebie znam i na tyle mi na sobie zależy, że już nie zdradzam siebie, żeby innym zrobić dobrze. Za dużo w życiu przeszłam i za długo nie żyłam tak, jak chciałam, żeby teraz przez resztę tych dni, które mi tu pozostały, rezygnować z siebie i żyć w niezgodzie z sobą.
Bo ten, kto kocha nas naprawdę, chce naszego szczęścia i wolności. Przy ludziach, którzy kochają nas naprawdę, możemy być sobą, możemy być prawdziwi.
Zrzucenie z siebie tej presji, że ja muszę żyć tak, jak inni ode mnie tego wymagają, odrzucenie tego przekonania, że pewne rzeczy w życiu trzeba zrobić, a pewnych absolutnie nie wolno, było moim wyzwoleniem. Zrozumienie, że nie ma jednego sposobu na przeżycie życia, uwolniło mnie. Weszłam na ścieżkę wewnętrznego rozwoju i tak zaczęłam poznawać siebie, rozumieć, kim jestem, czego pragnę. Zaczęłam żyć na własnych warunkach i odzyskałam siebie.
Chciałabym tego wszystkiego również dla Ciebie i chcę Cię pozostawić z tym przesłaniem, żeby podążać za swoim sercem, a nie za tłumem. Robić w życiu to, czego pragniemy, a nie to, co wypada czy należy. Żyć w zgodzie z sobą, żeby pod koniec życia nie żałować, że nigdy nie żyliśmy naprawdę.
I jeśli czujesz, że to, co dzisiaj powiedziałam, przemawia do Ciebie i chcesz więcej, chcesz wejść na tę drogę wewnętrznego rozwoju i zmiany, zapraszam Cię na bezpłatne spotkanie online, od którego ta niezwykła podróż się zaczyna: TUTAJ
Twoje życie należy do Ciebie i możesz je przeżyć, jak chcesz. Pamiętaj o tym.
Dziękuję za dzisiaj i do zobaczenia następnym razem.