Malediwy są dla mnie wyjątkowym miejscem na Ziemi, nie tylko przez wzgląd na rajskie plaże, krystalicznie czystą wodę, bujną roślinność i egzotyczne zwierzątka. Na Malediwach spełniłam aż cztery z moich marzeń:
- Przede wszystkim na własne oczy zobaczyłam to miejsce, co było największym marzeniem 🙂
- Spotkałam tu po raz pierwszy w życiu delfiny i to w ich naturalnym środowisku.
- Pierwszy raz nurkowałam na rafie koralowej.
- Kąpałam się w nocy w oceanie.
We wcześniejszym wpisie poświęconym Malediwom pisałam trochę o naszej pięknej wyspie (Hanimaadhoo), jej mieszkańcach, hotelu, florze i faunie, ale również praktycznych informacjach, które mogą okazać się przydatne osobom chcącym udać się w te rejony.
Ten wpis jest inny niż wszystkie moje dotychczasowe treści podróżnicze. Ma charakter pamiętnika, jest bardziej osobisty i, oprócz opisu wydarzeń, zawiera też moje przemyślenia. A co więcej, możesz tu obejrzeć pierwszy, zmontowany przeze mnie film z podróży!
Tak więc herbatka/kawka w dłoń i relaksujemy się…
Dzień 1 – cud na Malediwach
Po 29 godzinach w podróży wreszcie dotarliśmy do upragnionego hotelu. Nie denerwowałam się znacznymi opóźnieniami na lotnisku. Zawsze ufam, że nic nie dzieje się bez powodu.
Kupiliśmy pokój, jak lubię to ujmować, z bocznym widokiem na tylni ogród (czyli najtańszy możliwy). Jeszcze w Dubaju na lotnisku pomyślałam, że docenię każdy pokój, jaki zostanie nam przyznany (w końcu to Malediwy!), ale przecież mogę sobie pomarzyć, że hotel pomyli się na naszą korzyść i dostaniemy znacznie droższy widok na ocean. Ta myśl zagrzała mi serce, ale nie przywiązałam się do niej ani na moment.
Nasz lot opóźnił się aż o 6 godzin, jednak nie potrafiłam się tym martwić – byłam zbyt podekscytowana destynacją. Kiedy w końcu dotarliśmy do hotelu, recepcjonista poprowadził nas przez piękny ogród do pokoju. Kiedy byliśmy przy naszym domku, zaczął wychodzić po schodach. Pomyślałam – „niemożliwe”. Kiedy otworzył drzwi do naszego pokoju, moim oczom ukazał się PRZESZKLONY BALKON Z WIDOKIEM NA OCEAN!
Hotel przyjął za dużo rezerwacji i w związku z naszym opóźnionym przylotem pokoje z widokiem na ogród zostały obłożone, więc zaoferowano nam jeden z najlepszych pokoi w standardzie. Nie posiadałam się z radości!
Nasz domek nazywał się „Thari”, co w języku malediwskim oznacza gwiazdę…
Być może, gdyby nasze loty nie opóźniły się o 6 godzin, załapalibyśmy się jeszcze na widok ogródkowy. Ktoś może nazywać to zbiegiem okoliczności. A ja uważam, że wszechświat mi sprzyja, bo na każdym kroku mówię mu wprost, czego chcę 🙂
Rozpakowaliśmy się, wskoczyliśmy w stroje i po raz pierwszy w życiu zanurzyliśmy się w wodach Oceanu Indyjskiego. Woda była gorąca, słońce chyliło się ku zachodowi, a my nie mogliśmy uwierzyć, że jesteśmy w jednym z najpiękniejszych miejsc na Ziemi.
Dzień 2 – przekraczanie granic
Wiedząc, że na Malediwach są rafy koralowe, postanowiliśmy zakupić maskę i fajkę do snorkelingu. Nigdy wcześniej nie nurkowałam ze sprzętem, nie mówiąc o nurkowaniu na dużych głębokościach.
Przyznaję, że miałam trochę piętra. Przeszły mi na moment przez myśli te wszystkie czarne scenariusze o skurczach, zakrztuszeniu się wodą, która dostanie się do fajki, parzących i gryzących stworzeniach. Chęć zobaczenia, co kryje w sobie rafa, była jednak silniejsza.
To, czego doświadczyłam, skradło moje serce. Wcześniej takie obrazki widziałam tylko w akwariach i na Animal Planet. Mnóstwo ryb we wszystkich kolorach tęczy, rozgwiazdy i strzykwy.
Odpoczywając i ogrzewając się na plażowym leżaku, dotarło do mnie, jak często strach odbiera nam szanse i najwspanialsze chwile życia. A gdybym tak pozwoliła tym czarnym myślom wziąć górę i nigdy nie zanurkowała? Nie doświadczyłabym tych wszystkich podwodnych cudów.
Często nie pozwalamy sobie na to, czego pragniemy, bo wyobrażamy sobie najgorsze, co może nam się przytrafić. Jak napisała Erin Hanson: „– What if I fall? -Oh, my darling, but what if you fly?” („- Co jeśli spadnę? – Oh Kochanie, ale co, jeśli pofruniesz?”).
Księżyc był w pełni. Coś mnie tknęło i zaproponowałam mojemu mężowi nocną kąpiel w oceanie. Zgodził się bez wahania. To było spełnione marzenie i magiczne doświadczenie, którego nie umiem opisać słowami.
Dzień 3 – zmiana nastawienia
Wychodząc z domku, za każdym razem ukazywał się naszym oczom piękny egzotyczny ogród. Oprócz palm kokosowych, drzew bananowych, papai, hibiskusów i fikusów, zauważyłam kilka krzewów Frangipani (Plumeria Alba).
Kwiat ten, w zależności od kultury, symbolizuje:
- Nieśmiertelność (jego drzewa żyją setki lat i zakwitają nawet po wykorzenieniu);
- Świętość, oddanie i nieskazitelność (w Laosie roślina ta sadzona jest przy każdej buddyjskiej świątyni);
- Nowe życie, narodziny, początek, kreację;
- Naturalne piękno, urok, wdzięk i perfekcję.
Plumeria ma również właściwości lecznicze. Od tego dnia codziennie rano podnosiłam z ziemi kwiaty, które opadły zeszłej nocy, wkładałam je we włosy, zabierałam na plażę i dekorowałam wszystko wokół.
Na kolacji bliżej zapoznaliśmy się z przesympatycznym kelnerem, który został nam przydzielony na cały okres pobytu. Ma na imię Joboy i pochodzi z Indii. Już kilka lat pracuje na Malediwach. Jego żona, Jisha, jest pielęgniarką w lokalnym szpitalu.
Po powrocie z kolacji, kiedy otworzyłam drzwi do pokoju, zobaczyłam jak mysz lub szczur przemknął się spod łóżka pod zasłonę. Nie zamknęliśmy drzwi balkonowych. W łazience z kolei zagnieździło się stado mrówek. Uśmiechnęłam się.
Paweł popatrzył na mnie zszokowany – spodziewał się innej reakcji po żonie, która zawsze bała się najmniejszego owada, nie mówiąc już o setkach mrówek i szczurze.
No cóż, jakoś nie umiem się tym przejmować. Nie chcę się bać Natury, powoli zakochuję się w niej całej.
Dzień 4 – magia i życiowe decyzje
Zapisaliśmy się na nurkowanie w miejscu żerowania żółwi morskich, dość odległym od naszej wyspy. Do wycieczki zostało jeszcze kilka dni, a ja tak bardzo chciałam zobaczyć choćby jednego żółwika.
Tego dnia udaliśmy się we dwoje na snorkeling przy naszej plaży. Kiedy płynęliśmy w kierunku rafy, w głowie urodziła mi się myśl „Czy istnieje choćby najmniejsza szansa, żebym tutaj zobaczyła żółwia?”, odpowiedź była jasna: oczywiście, że istnieje taka szansa.
Nagle Paweł, oddalony o jakieś 10 metrów, macha, żebym szybko przypłynęła. Płynę co sił w kończynach i widzę… żółwika pływającego wolno w wodzie! Wszechświat mnie kocha!
Z tego całego podekscytowania zaczęłam to biedne stworzenie gonić. Potem dowiedziałam się jednak, że tak „nie wolno” 🙂
Zasada na rafie brzmi: nie ścigamy i nie dotykamy zwierząt, nie wyławiamy rozgwiazd, nie dotykamy koralowców (nie mówiąc o stawaniu na nich).
Tego dnia zrozumiałam, że ocean jest moim naturalnym środowiskiem i chcę spędzić w słonej wodzie większość mojego życia. Jestem pewna, że tak będzie.
Dzień 5 – lokalne banany i gwieździste niebo
Jogę praktykuję już dłuższy czas, lecz pierwszy raz zdecydowałam się uczestniczyć w zajęciach jogi. Tamtejszy instruktor był miły, ale okazał się być „pushy pushersonem” – przy każdej pozycji podchodził do uczestników i dociskał, naciągał i wyginał do niekomfortowego, a czasem niebezpiecznego stopnia. Moje pierwsze zajęcia okazały się też ostatnimi 🙂
Nasz przemiły kelner, Joboy, od tak po prostu przyniósł nam dzisiaj z farmy zielone banany, jak podkreślał – „no medicine”. Ten człowiek ma niesamowicie dobre serce.
Tego wieczoru księżyc zniknął z nieba, po prostu nigdzie go nie było. Dzięki temu jednak gwiazdy świeciły bardzo jasno. Były tak piękne, że postanowiłam im zrobić zdjęcie „z ręki”, bez statywu, tak od niechcenia, po czym udaliśmy się na plażę, aby, leżąc na leżaku wtuleni, obserwować ten bezkresny kosmos.
Po powrocie do domu, z ciekawości przyjrzałam się zdjęciu gwiazd, które zrobiłam i zaniemówiłam… Zobaczyłam małe serduszka.
Wszechświat mnie kocha…
Dzień 6 – żółwi ciąg dalszy
W końcu doczekałam się. Dziś wypłynęliśmy na żerowisko żółwi. Zanim zeszliśmy do wody, Sabrina (biolog morski) pouczyła nas, żeby oddalić się, kiedy żółw płynie w górę, aby zaczerpnąć tlenu. Jeśli go przestraszymy, nie złapie powietrza, co może być dla niego niebezpieczne.
Tego dnia udało nam się zobaczyć 4 piękne żółwiki. To był cudowny dzień.
Dzień 7 – delfiny
Dziś najbardziej wyczekiwana wyprawa w poszukiwaniu delfinów butlonosych. Oczywiście uprzedzono nas, że to dzikie zwierzęta i nie ma gwarancji, że je zobaczymy.
Delfiny dość łatwo zauważyć, gdyż to ssaki oddychające tlenem atmosferycznym, więc średnio co 5-7 minut wynurzają się, aby zaczerpnąć powietrza.
Przepłynęliśmy jeden kanał naszego atolu – po delfinach ani śladu. Cały czas w myślach wyobrażałam sobie, że te piękne stworzenia do nas przypływają, czułam te emocje, próbowałam przywołać je myślami. Popłynęliśmy do drugiego kanału, ale tam również ich nie było.
Wyprawa miała być zwieńczona nurkowaniem na najładniejszej rafie w okolicy. Byłam troszeczkę zawiedziona, że tym razem nie spełnię mojego marzenia. Jednak, zamiast rozpaczać, uśmiechnęłam się do siebie. „Czy ja przypadkiem nie zapominam, gdzie jestem?”. Rozglądnęłam się dookoła i poczułam ogromną wdzięczność (praktyka wdzięczności jest tak ważna, że poświęciłam jej odrębny wpis).
Już mieliśmy schodzić do wody, kiedy nagle… pojawiły się one! Piękne, cudowne, wspaniałe… Wynurzały się, jeden po drugim, by zaczerpnąć tlenu. Nagle zaczęły skakać ponad powierzchnię wody. Popłakałam się, jak dziecko. Dawno nie czułam takich emocji.
A zaraz potem spełniło się marzenie Pawła – nurkując, zobaczyliśmy rekina, smacznie śpiącego pod kapeluszem koralowca.
To był dzień pełen wrażeń.
Dzień 8 – indyjskie klimaty
Wstałam z samego rana, kiedy zaczęło świtać i udałam się na samotny spacer po plaży, kontemplując piękno otaczającej mnie natury. Na przystani, jak co dzień, medytował jeden z pracowników hotelu. Pokłoniłam się znakiem „Namaste”, który nie jest zwykłym pozdrowieniem. To zauważenie drugiego człowieka, oddanie mu szacunku, dostrzeżenie jego boskiej natury. Jest to gest dobroci, otwartości i miłości.
Na przystani obserwowałam wschód słońca. Poczułam wdzięczność za to słońce, za niebo, ocean, piasek i życie, które mam. Poczułam jedność z wszechświatem.
Joboy powiedział, że o 17:30 delfiny są widoczne na wschodnim wybrzeżu wyspy i on dziś będzie je tam obserwował. Kiedy tam przyjechaliśmy, czekał na nas ze swoją Jishą, ubraną w piękny tradycyjny strój hinduski.
Potem zaprosili nas do siebie i ugościli tradycyjną samosą z rybą, lokalnymi owocami oraz indyjską herbatą z mlekiem. Opowiedzieli nam o swoim życiu na Malediwach, o swojej kulturze i córeczce. Najbardziej zszokowało nas to, jak się poznali. Ich zapoznawcze spotkanie, zaaranżowane przez rodziców, trwało 10 minut! Po miesiącu był już ślub (na tysiąc osób)! Był to dla nas niemały szok, lecz widać, że oni bardzo się kochają.
Dzień 9 – kuchnia malediwska
Kiedy zajęcia jogi się rozpoczęły, zakosiłam jedną matę, żeby popraktykować w samotności. Miałam ogromną nadzieję, że uda mi się zrobić szpagat, byłam już naprawdę blisko, ale chyba za dużo wymagałam od siebie. Ścięgna zaczęły bardzo boleć. Potrzeba mi więcej cierpliwości i wdzięczności za to, ile moje ciało już potrafi i na jak wiele mi pozwala.
Wieczorem kobiety z wioski gotowały dla nas lokalne przysmaki. Były to „pity” faszerowane tuńczykiem, smażone panierowane szyszki ziemniaczane oraz coś na kształt omletu w wersji na słodko – bardzo pycha.
Jem tutaj wszystko, na co mam ochotę i pozwalam mojemu ciału wyglądać tak, jak potrzebuje. Luzuję szelki. Właśnie tego mi trzeba.
Dzień 10 – jeśli chcesz zmienić świat, zacznij od siebie
Dziś zaczęłam dzień od jogi na przystani.
Jako, że słonko schowało się za chmurki, postanowiliśmy wziąć kajaki i wypłynąć na głębiny. Na wodzie czuję prawdziwą wolność, uwielbiam tę morską bryzę i zapach słonej wody.
Nasz hotel jest kameralny, może pomieścić około 100 osób. Z każdym się witamy, każdego pozdrawiamy, choć nie każdy odpowiada. To nie ma jednak znaczenia, bo nie robimy tego po to, żeby uzyskać odpowiedź.
Chcemy zmienić świat 🙂 Zamiast narzekać, że inni ludzie są smutni i nieuprzejmi, uświadomiliśmy sobie, z jakimi minami my patrzyliśmy do tej pory na innych ludzi. Ktoś musi się przecież uśmiechnąć czy przywitać pierwszy.
Skutek był taki, że niosąc talerz od bufetu do stolika, zdążyłam porozmawiać z 3 różnymi osobami, przywitać się z kilkoma innymi i pouśmiechać do nowoprzybyłych. Dotarło do mnie, o ileż przyjemniej jest być otwartym i przyjaznym dla innych, zamiast z chłodnym spojrzeniem i pokerową twarzą zmierzać z jedzeniem w kierunku stolika.
Chcę bez uprzedzeń i z ufnością witać w swoim życiu każdego człowieka. Ken Keyes Jr. powiedział coś niesamowitego „Kochający człowiek żyje w kochającym świecie. Wrogi człowiek żyje we wrogim świecie: każdy, kogo spotykasz, jest Twoim odbiciem”.
Dzień 11 – nowe
To był leniwy dzień, choć zaczęliśmy go już od 6 rano 🙂
Spacer po plaży, wschód słońca na molo, śniadanie, plaża, ocean. Tu jest tak cudownie. Dużo rozmawiamy o zmianach w naszym życiu, o odważnych postanowieniach, otwieraniu się na nowe i o nieograniczonym myśleniu.
Paweł powiedział, że zamiast karcić się za to, że przyzwyczaił się do tych pięknych widoków, cieszy się, że czuje się tu, jak w domu. Ja też czuję, że to dom.
Joboy przyniósł mi dzisiaj mango z farmy! Ten człowiek przychyliłby nam nieba, gdyby mógł.
Na tej wyspie stres nie ma do mnie wstępu. Zasypiam, jak dziecko – nie zdążam nawet podziękować za to, co mnie spotkało w tym przemijającym dniu.
Dzień 12 – dzień, jak co dzień
Jedzenie, plaża, drzemka, jedzenie, plaża, jedzenie, sen 🙂
Ale mam jedno przemyślenie. Łamię tutaj wszelkie zasady zdrowego odżywiania. Łączę białka z węglowodanami, piję do posiłku dużo wody, jem owoce po głównym daniu, wcinam gluten, nabiał i cukier.
Co moje jelita na to? Cisza, zero reakcji, spokój. Powoli staje się dla mnie jasne, że bardziej niż jedzenie, szkodzi mi stres i zakodowane negatywne przekonania nt. pewnych pokarmów.
Dzień 13 – deszcz i hinduska kolacja
Dziś pierwszy raz padał deszcz – był rzęsisty i intensywny. Jako jedyni kąpaliśmy się wtedy w oceanie. Deszcz tworzył na wodzie przepiękny spektakl, który Paweł porównał do mieniących się kryształów i pereł 🙂
Po raz kolejny dostaliśmy zaproszenie od Joboy’a na kolację. Tym razem na stół wjechało prawdziwe indyjskie curry, banany w cieście i owoce z farmy.
Paweł zapytał Joboya, czy curry jest ostre. Joboy na to, że wcale nie jest ostre. Paweł spróbował, po czym szybko poprosił o dużą szklankę wody 🙂 Niesamowite, jak nasze kubki smakowe się różnią. Hindusi od dziecka jedzą potrawy z dużą ilością ostrych przypraw i soli.
Hinduski kucharz w hotelu, na pytanie o ostrość potrawy, odpowiedział „For me – not spicy, for you – very spicy” 🙂
Podczas kolacji poprosiliśmy Joboy’a i Jishę, aby pokazali nam na mapie, w której części Indii mieszkają. Opowiadali o słoniach, o polach herbacianych, rzekach, górach, drzewach mango i chlebowcu (jackfruit), rosnących w ich ogrodzie.
Zaprosili nas do siebie, do Indii i obiecali, że pokażą najpiękniejsze miejsca. Czy to przypadek, że trafiliśmy na tak wspaniałych, dobrych i otwartych ludzi?
Dzień 14 – uważaj czego chcesz, bo możesz to otrzymać
Od samego rana było szaro-buro, pochmurnie i deszczowo, wszystkie prognozy były nieubłagane. To był nasz ostatni pełny dzień na Malediwach. Chciałam jeszcze zobaczyć słońce.
Stanęłam na balkonie i zadałam wszechświatowi moje ulubione pytanie, które zaczyna się tak: „Czy w polu kwantowym istnieje możliwość, że… dziś choć na chwilkę zaświeci słońce?”. Odpowiedź zawsze brzmi „Tak, istnieje taka możliwość”. Więc wierzę, że tak się właśnie stanie. Co mam do stracenia? Najwyżej stwierdzę, że nie tym razem 🙂
Już na śniadaniu zza chmur zaczęły przebłyskiwać pierwsze promienie. Ale to nie jest najbardziej niesamowite. Najbardziej niesamowite jest to, że dookoła naszej wyspy wszędzie były chmury i widoczne smugi deszczu, a nad naszą wyspą była dosłownie dziura w chmurach. Słońce świeciło tego dnia aż do 15:30.
Wiem, wiem, wiem, pogoda potrafi się zmienić w ułamku sekundy. Ale kto mi udowodni, że nie miałam w tym swojego udziału? 🙂 Może jestem dzieckiem słońca?
Dziś Joboy nie przyszedł rano do pracy – Jisha miała gorączkę. Na obiedzie wręczył mi prezent od niej, tradycyjny, ręcznie szyty strój hinduski – churidar oraz chustę (dupatta). Nie chciał pieniędzy, powiedział tylko, że będę musiała go przeszyć, żeby na mnie pasował. Miałam łzy w oczach. Strój jest piękny…
Przed kolacją obok naszego balkonu przez ponad 15 minut krążyła ważka. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, robiła fikołki w powietrzu i zmieniała kierunek, jakby odbijała się od niewidzialnej ściany. Z ciekawości sprawdziłam, co symbolizują ważki.
Otóż ważka symbolizuje radość, ogromne szczęście, cuda, połączenie z naturą, ale również zmianę myślenia, transformację, odrodzenie. Jest znakiem przypominającym, że należy żyć w zgodzie z sobą, uważnie, być świadomym swoich myśli, bo one manifestują się w rzeczywistości…
Malediwy, dzień 15 – pożegnanie z oceanem
Dziś od rana powoli żegnaliśmy się z gośćmi i pracownikami hotelu. Zaczęliśmy od Joboy’a, który po kryjomu spakował nam hotelowe banany na podróż, a na dodatek przyniósł z farmy mango. Za wszystko, co dla nas zrobił, za wieczny uśmiech i umilanie nam posiłków rozmową, za lokalne owoce, zaproszenie na kolację i do Indii, wczorajszy prezent, chcieliśmy mu dać odpowiedni napiwek. I wiecie, co? Ten człowiek nie chciał od nas pieniędzy. Słyszeliśmy tylko ciągle „No, no, I am happy”. Nie działały prośby, nie działały groźby.
W końcu musieliśmy się posunąć do tego, że włożyliśmy pieniądze do jego kieszeni i szybko uciekliśmy mu z restauracji. Przeszło mi przez myśl na początku, że on tak nam uatrakcyjnia pobyt dla napiwku, co i tak było dla mnie w porządku. Ale on naprawdę nie chciał od nas tych pieniędzy. Kiedy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, on nadal stał zmieszany.
Jestem ogromnie wdzięczna za to, że poznałam tę wspaniałą parę: Joboy’a i Jishę. Takie osoby przywracają mi wiarę w ludzkość, bezinteresowną dobroć i miłość.
Po kąpieli w oceanie i spędzeniu dnia na plaży, wzięliśmy prysznic i odnieśliśmy swoje bagaże na recepcję. Mango od Joboy’a były tak dojrzałe i miękkie, że postanowiłam zapytać kelnera przy barze, czy nie wmiksowałby ich do naszego koktajlu. Kolejny niesamowity człowiek, zrobił nam 3 koktajle owocowe na bazie świeżych ananasów, bananów, wody kokosowej, mleka kokosowego i naszego mango, a policzył, jak za jeden koktajl.
Kiedy dochodziła 19:30, poszliśmy się jeszcze pożegnać z Oceanem. Tego dnia udało mi się uchwycić najpiękniejszy zachód słońca. Kolory na niebie zmieniały się z minuty na minutę…
Stojąc na mokrym piasku, kiedy woda obmywała mi stopy, obiecałam Oceanowi, że wrócę, bo moje miejsce jest przy Nim.
Niech tak się stanie…
A jeśli całym sercem czujesz, że moje treści zmieniają Twoje życie, polecam Ci lekturę mojej książki.
Znajdziesz w niej ponad 300 stron inspirujących i poszerzających świadomość informacji, ale również praktyki i metody, dzięki którym krok po kroku możesz uzdrowić swoje życie.
Piekne!!!!
Wzruszajace….
Cudowne….
Jestes natchnieniem dla mnie….bardzo lubie tu do Ciebie zagladac….mnóstwo dobrej energii…
Pozdrawiam:))
Dziękuję!!! ❤️🙏 Tak się cieszę, że czujesz się u mnie dobrze… Wracaj do mnie jak najczęściej :*
Wspniale przezycia i pieknie opisalas!
Moja pasja sa wlasnie podroze – dalekie, egzotyczne… Kiedy tylko moge – realizuje moje marzenia i pasje. Podobne wrazenia do ,,Twoich Maledivow,, odnioslam zwiedzajac Cejlon – flora i fauna, a do tego jeszcze wspaniala historia i zabytki. Wyspe mozna zwiedzic w kilka dni . Jest piekna – malenkie Indie:) polecam goraco:)
Podobny ,,klimat,, – Tailandia i jej liczne, wspaniale egzotyczne wyspy….
Swiat jest piekny – a marzenia sie spelniaja – tego Ci zycze -pozdrawiam cieplutko
Dziękuję ślicznie za wspaniałe słowa i polecenie kolejnych destynacji! Może Ty też powinnaś prowadzić bloga 😀 (jeśli prowadzisz, daj mi namiary!)
Zgadzam się, ta nasza Ziemia ma w sobie tyle piękna i magii, że chce się ją zobaczyć całą! Czego nam obu życzę serdecznie! Buziaki!
Oj, Monia, zachwycasz mnie nieustająco . Wspaniale, że tak rozkwitasz!
Dziękuję!!! ❤🙏 Będę płakać ze wzruszenia dziś chyba cały dzień. Tyle miłości i dobrych słów dostaję… DZIĘKUJĘ!!!
Monia, cudowny film i cudowny artykuł! Wzruszyłam się! I tyle wspaniałych, ciekawych informacji w nim! A ta ważka- magia! :*
Tak Parisku, kiedy sama czytałam ten artykuł przed jego publikacją, pomyślałam, że tyle w nim magii, że aż ciężko uwierzyć, żeby to wszystko mogło zdarzyć się podczas jednego pobytu… Ale jakby co, mam na to świadka 😀
Dziękuję :*
Malediwy już od dawna plasują się na liście i moich marzeń, więc tym przyjemniej było czytać Twój pamiętnik, ale jeszcze milej jest odkryć, kolejną osobę, która czuje połączenie z otaczającym nas wszechświatem i lubi z nim rozmawiać 🙂
Btw. też uwielbiam ocean, chyba za tą bezkresność, tajemnicę i ogrom żywiołu jaki w sobie skrywa. Gratuluję spełnienia marzeń, mi również niedawno udało się spełnić jedno związane z oceanem – surfing, już wiem, że to taka moja aktywniejsza odmiana jogi. Nic tak nie stawia na nogi jak bycie sponiewieranym przez fale, polecam 😉 Swoją drogą, joga zawsze wydawała mi się taka statyczna i mało wymagająca ( może dlatego, że na obowiązkowych zajęciach na studiach przez bitą godzinę leżelismy plackiem, a jedynym poleceniem było ” a teraz oddychajcie prawą dziurką od nosa…. a teraz lewą….. i znowu prawą…. i…) , aż tydzień temu ze względu na problemy z plecami sama zaczęłam troszkę praktykować i zdecydowanie zmieniłam zdanie. Nie sądziłam, że po jodze mogą być takie zakwasy 😉
Cześć Gosiu! W sumie każdy z nas rozmawia z Wszechświatem, bo każdy człowiek jest jego częścią 🙂 Ale tak, rozmawiam z tą wyższą siłą, gadam też do drzew, wody, słońca, moich roślinek w domu, a nawet moich jelit 😀
Ja też nie lubiłam kiedyś jogi, kojarzyła mi się z nudą, małą dynamiką i niespalaniem kalorii 😉 Dziś wiem, że w jodze nie ma nudy, a praktyka może być bardziej męcząca niż niejedno kardio i crossfit razem wzięte! Cieszę się, że się przekonałaś ❤
Jako, że długie lata jeździłam na desce snowboardowej, mam psychiczny pociąg do surfingu, ale jeszcze się nie przełamałam, żeby spróbować. W sumie niedługo lecę do Grecji, może to czas na mnie – jakieś porady? 😘
Chcialam przy okazji omawiania nurkowania jeszcze raz przypomniec, ze absolutnie nie wolno stawac na rafie koralowej ani dotykac niczego w oceanie.
Prosze, pamietajmy, ze jestesmy tam tylko goscmi!!!
Co do rozgwiazd, raz wyciagniete I nie umiejetnie wlozone do wody rozgwiazdy sa w bardzo bardzo duzym bolu. Polecam kazdemu poczytac o podwodnym zyciu I tym jak powinnismy sie zachowywac goszczac w innych miejscach.
Ja zawsze Robbie bardzo doglebne rozeznanie o miejscu do ktorego jade oraz calej faunie I florze, tak Aby przez niewiedze nikomu I niczemu nie zrobic krzywdy.
Hej Daria, Twoje podejście jest bardzo słuszne! Ja czasem nadal walczę z tym nieodpartym pragnieniem, żeby wszystkiego doświadczyć każdym zmysłem, dotknąć, pocałować, przytulić. Jak małe dziecko 🙂 Ale wiem, że trzeba szanować wszystko, co żyje. Nie przeszkadzać, nie naruszać przestrzeni, traktować tak, jak my chcielibyśmy być traktowani.
No i stalo sie! Lecisz na Sri Lanke:) Po ,,Twoich,, Malediwach – wlasnie o niej Ci w komencie pisalam… bo podobnie ja odbieralam Wyspe- bedac tam po raz pierwszy. Po krotkim odpoczynku i zwiedzeniu Colombo – z miejscowego biura podrozy wynajelysmy taxi z kierowca-przewodnikiem
i objechalysmy w kilka dni Wyspe. Jest b egzotyczna, piekna i pelna zabytkow. To byl listopad. Wlasnie skonczyla sie pora deszczowa. Przepiekne plaze i przemili ludzie. Potem jezdzilam tam jeszcze kilkakrotnie. Zatrzymywalam sie w Unawatuna, zwykle w pensjonacie Ocean Hills, polozony tuz przy plazy, z pieknym wielkim tarasem i widokiem na cypelek ze swiatynka hindu…
(cena kilkakrotnie nizsza niz w okolicznych hotelach, a warunki-jak we wlasnym domu:))
Wprowadz sie w stan swobody i dobrych, cieplych mysli – czekam na opis Twoich wrazen po powrocie stamtad. Pozdrawiam serdecznie:)
Oh wspaniale, to może polecisz mi jakieś miejsca, które warto zobaczyć? Myślę, że będziemy mieć tam trochę swobody, a transport ponoć jest bardzo tani 🙂
Oczywiście po powrocie wszystko zrelacjonuję 💖 Choć to raczej Ty powinnaś jakoś to opisać po tylu doświadczeniach 🙂 Buziak!